Do Kilonii dopływamy w słońcu i przy słabym wietrze, czyli na motorku. Kręcimy się przed śluzą do kanału Kilońskiego. Trudno się dogadać z tymi Niemcami, co ich zapytam o której otworzą śluzę to mi odpowiadają: "Ja, ja, czekajcie na otwarcie, poinformujemy Cię". Po trzeciej takiej próbie i co najmniej godzinie kręcenia kółek stajemy do nabrzeża tuż obok. I tym sposobem nie planując zaliczamy nasz pierwszy port w podróży. To nic, że na keję wyszli nieliczni, i to wyłącznie w celu założenia cum.
Dopiero ok. 1700 udaje się nam wejść do kanału. Ponieważ nie wolno tam pływać nocą (no chyba że z pilotem za kilkaset marek... ups, przepraszam, euro) wpływamy po 15Mm do urokliwego porciku Rendsburg, a tam robimy to co robią zazwyczaj wytworni żeglarze: wyrzucamy śmieci, tankujemy wodę (oj schodzi jej zdecydowanie zbyt wiele, dziewczęta chyba jeszcze mocno dbają o czystość) i jemy smaczną kolację (galareta z kurczakiem, zabrakło jedynie sety).
Ruszamy we wtorek o poranku, tzn. o 0700. Niewielkie obłoki mgły snują się po porcie, fajnie to wygląda. Niestety już po 20 minutach żeglugi gdy wpływamy na kanał, mgła okazuje się tak gęsta, że nie widać brzegów. Powoli suniemy do przodu i stajemy w pierwszym możliwym miejscu przy kei. Nie da się tak płynąć. Warunki poprawiają się po 2 godzinach, możemy pchać taczuszkę dalej, do Holtenau, aby otworzyły się przed nami wody kolejnego, dość groźnego Morza Północnego. Ale spokojnie, prognozy są zadowalające - niezbyt silny wiatr, do tego w plecy.
Lubię to! Bolo