13.12.2015 1030LT
Do Salvador pozostało 310 Mm
Ilość zjedzonych w nocy arbuzów: 1
Wypadało by napisać coś o Brazylii, wszak po ponad czterech dobach postoju możemy już uchodzić za znawców. Więc tak:
1. Nikt tu nie mówi po angielsku.
2. Taksówkarze nie znają miasta, trzeba nimi nawigować.
3. W taksówce w środku tygodnia w biały dzień obowiązuje taryfa 2. Dlaczego? – bo jest grudzień.
4. Na plaży nie ma super lasek w stringach i toples, czyli to marketingowe kłamstwo.
5. Facetów z piękną klatą tańczących capoeirę lub grających perfekcyjnie w nogę też nie ma.
6. Jest niebezpiecznie to fakt – choć odpukać w niemalowane, nas to na razie nie dotknęło.
7. Największą przyjemnością jest leżenie w basenie z zimną puszeczką.
8. Są dzielnice bogate gdzie jest dużo stojących samochodów i niewielu pieszych, ale są i dzielnice biedniejsze gdzie jest mało ale jeżdżących samochodów i tłumy gwarnych Brazylijczyków.
9. Ilość wieżowców powyżej 20 pięter wzdłuż wybrzeża – na pewno ponad 100.
10. Stek z wołowiny nie jest drogim daniem.
11. Jeśli chcesz w sklepie kupić coś z elektroniki musisz posiadać Brazylijski dowód osobisty.
12. Istnieją rybacy którzy trałują pomimo że nie mają ani kutrów ani w ogóle żadnych łódek.
13. Zegarki można kupować na kilogramy, z kopca sięgasz po garść.
14. Nokia 3310 to nadal nowoczesny telefon.
15. Słońce zabija.
Czterodniowy postój minął szybko i przyjemnie. Pierwszego dnia nasza aktywność ograniczyła się do basenu w marinie oraz wielu buteleczek i puszeczek dobrze schłodzonego płynu. Powolne żółwie ruchy w mokrej i ciepłej basenowej wodzie także dawały wrażenie relaksu. Pstryk i minęło całe popołudnie.
Drugi dzień to sprzątanie łódki, drobne naprawy, odprawa w okolicznych kapitanatach i komisariatach, a po południu zakupy w ekskluzywnym Rio Mar. Ceny w tym lokalnym markecie który przypominał trochę Almę były zbyt wysokie, więc sprowadziły się do nabycia produktów na kilka dni – dwie bułki, jeden pomidor i 50 litrów napojów.
Dalsza część dnia to wycieczka – pojechaliśmy na plażę. Długa na kilka kilometrów, piaszczysta, woda ciepła, fale umiarkowane, a ludzi w oceanie garstka. Dlaczego? Hm… może mają z tym coś wspólnego znaki z napisami po portugalsku i rysunkiem rekina. Tak, myślę, że to nie były reklamy pobliskich restauracji z tą potrawką, a raczej to kąpiący się mogą być potrawką dla rekinów. Woleliśmy nie sprawdzać.
Krzątaliśmy się potem pomiędzy dziesiątkami wieżowców wysokich na 20-30 pięter. Nawet chcieliśmy wjechać w którymś na samą górę, ale klatki są strzeżone i poukrywane, widać nawet lokalsi się bronią przed przestępcami. Udało mi się nawet wypatrzyć fajną willę otoczoną wysokim murem i drutami pod prądem. Kolejne spostrzeżenie które nie pasowało mi do okolicy to fakt, że przy tylu wieżowcach a co za tym idzie mieszkających tu tysiącach osób, na ulicach nikogo nie ma, nawet samochodów jak na okolicę niewiele. Pustki…
Wycieczka kończy się w Carrefourze, na konkretnych zakupach spożywczych, wiezionych na łajbę aż dwoma taksówkami.
Trzeci dzień znów wycieczka, tym razem na stare miasto i dzielnicę handlową. Mnóstwo pięknych kamieniczek kolonialnych, większość pięknie odrestaurowana… do połowy. Kasa z Unii się skończyła? Dzielnica targowa to ogromna ilość straganów, tłumy ludzi przemieszczających się w losowych kierunkach, gwar dobiegający także z głośników, lokalny street food (nawet korzystaliśmy a brzuchy nie bolały). Taka Brazylia nam się dużo bardziej podoba, czuć klimat i zapach południowych temperamentów.
Wieczorem Artur zaprasza nas na kolację. Jadła i picia nie brakowało, na stołach smaki których nie znamy. Gwarno i wesoło, Marek nawet nauczył kelnerów polskiego oraz jak otwierać wino.
Ostatniego dnia basen, zakupy i check out. Płyniemy do Sao Salvador da Bahia de Todos os Santos (Święty Zbawiciel z Zatoki Wszystkich Świętych). To mniejsze miasteczko, tylko 2.7 mln mieszkańców.
Zajadając się końcówką arbuza prosto z lodówki nadawał Bolo.