26.12.2015 2030LT
Do Rio pozostało 110Mm
Ilość pasażerów na pokładzie: 7 (6 homo sapiens + 1 lotnikus głuptakus)
Święta, święta i po świętach. U nas były nieco skrócone. Zgodnie ze zmodyfikowanym planem na święta zapłynęliśmy do Vitorii. Wybór portu był nieprzypadkowy. Po pierwsze w marinie jest basen, a to ważna rzecz przy tych temperaturach, po wtóre chcieliśmy odwiedzić jakieś małe miasteczko, bo tych milionowych mamy na razie dość. A że Vitoria ma ledwie ok. 300 tysięcy mieszkańców to czemu nie wpaść do tej wioski...
Z lądowaniem w marinie było nieco gorzej, ledwie przemknęliśmy nad lokalnymi mieliznami (ale bez szorowania), a w marinie okazało się, że nie ma dla nas miejsca, czyli jak dla dzieciątka Jezus w Betlejem. Wylądowaliśmy w niedokończonym drugim basenie, gdzie duże zafalowane i wysoki niepływający pomost stwarzały pewne niebezpieczeństwo przy schodzeniu na ląd.
Odpowiednia perswazja w biurze mariny (przy użyciu google translator) zaowocowała następnego dnia rano przecumowaniem do basenu głównego, choć w najgorsze możliwe, ale jedyne dostępne miejsce. Słaba boja + kotwica musiały nas utrzymywać na wietrze wiejącym do 20kn w dziób, na ląd zaś pływaliśmy promem… tzn. pontonem przyczepionym do liny nośnej zrobionej z cienkiej linki i dwóch bloczków.
Ciekawym doświadczeniem były odprawy wjazdowe, bo okazało się, że nikt nic od nas nie chce, ale jeździć i czekać trzeba. No i uczę się portugalskiego. Zgadnijcie o co chodzi z „Embarcaçäo Documento Salida”?
Kolejny dzień dziewczyny poświęciły na przygotowania do Wigilii – lepienie uszek i pierogów, sałatka i ciacho, no i karp, choć wyglądał za życia nieco dziwnie. Także święta pełną polską tradycyjną gębą.
Pozwiedzaliśmy też okolice – miasto nie tak ciekawe, po prostu zwykłe nieturystyczne. Staliśmy chyba w dzielnicy dla bogaczy, dużo knajpek fonfi / donfi z sushi na czele. My zapamiętamy (za wyjątkiem Marka) dobre burgery w jednej z knajp. A Marek? Po prostu zamówił na chybił / trafił i… nie trafił.
Niedaleko od nas w mini parku znajdowała się duża choinka miejska z aniołkami, prezentami i innymi postaciami wigilijnymi. Przychodziło tam wielu mieszkańców, byliśmy i my, a sesja zdjęciowa do obejrzenia w galerii.
Z Alą i Natalią udaliśmy się do największej w Brazylii fabryki czekolady. Przejechaliśmy taksówką chyba przez prawie całe miasto w tym płatny wielki most, a cena za przejazd wynosi aż 80 groszy, tyle że w korku po bilet stać trzeba.
W fabryce się okazało, że aby wejść na zwiedzanie trzeba być w długich spodniach, pełnych butach i długim rękawku. Przy temperaturze 35 st. na zewnątrz łatwo się domyślić, że byliśmy ubrani nieco odmiennie od oczekiwań. Do tego bilety wyprzedane do 17 stycznia. Zadowoliliśmy się zakupami w sklepie fabrycznym (jedyne 3kg czekoladowych wyrobów) i zwiedziliśmy okolicę, która była typową handlówką dla zwykłych Brazylijczyków, czyli sklepy garażowe, jedzonko uliczne i mnóstwo ciuszków, co cieszyło jak się łatwo domyśleć pozostałą część wycieczki.
W wigilię nie czekaliśmy do pierwszej gwiazdki, bo ta pojawia się tu dopiero ok. 2100, podzieliliśmy się opłatkiem, także wykonanym własnoręcznie przez mua wg starej receptury (mąka + woda + patelnia). Przypominał trochę naleśnika, ale życzenia były szczere.
Nietypowo zakończyliśmy ta wigilię – w basenie, z prezentem znalezionym pod choinką, czyli 5 litrowym kartonikiem wina.
W natłoku spraw codziennych a być może z powodu panującej tu aury nie zdążyliśmy zamieścić życzeń świątecznych, a teraz jest już po ptakach. Pragniemy jednak podziękować wszystkim za szczere i liczne życzenia przysłane do nas, grupowo bądź personalnie. Dzięki, że myślami jesteście z nami.
Od ponad doby jesteśmy znów w morzu drodze do Rio i widać że nie tylko my ale i Wassyl tu ciągnie. Marek na nocnej wachcie w 4 godziny przepłynął 35 Mm, a w ciągu 24 godzin wykręciliśmy ponad 160, a pamiętajcie, że łódką Bols to my nie jesteśmy.
Tak więc i Rio i Copa Cabana i sylwester coraz bliżej…
Spod latającego nad głową i atakującego nas (czyli Wassyla) ptaszyska nadawał Bolo.