Rejs trwa:
1
1
2
2
8
8
7
7
dni
1
1
1
1
godz
5
5
3
3
min
4
4
9
9
sek

 

Do Puerto Madryn pozostało 351Mm
Ilość zjedzonej fasolki na obiad: wystarczająca

29.01.2016

Z ostatnimi promykami słońca wchodzimy do portu Mar del Plata, to potężny port, główne rybacki, ale także z wydzieloną częścią gdzie znajduje się marina. Wejścia do niej strzeże niewielki obrotowy most dla pieszych. W środku znajduje się kilka pomostów i aż pięć klubów żeglarskich. Podpływa do nas ponton jednego z nich i informuje, że musimy stanąć na boi przed mariną, bo nie ma miejsca wewnątrz. Niechętnie, ale to robimy. I tak lepsza boja niż kotwica, a ponieważ wiatr ucichł odwołuję wachty kotwiczne, ustawiając na wszelki wypadek stosowne alarmy. Gdyby jeszcze tylko ktoś podrzucił pizzę.


30.01.2016

Rano wysadzamy na brzeg Alicję, która dzięki swojej gracji i nienagannemu wyglądowi, a może znajomości podstaw języka hiszpańskiego w dziesięć minut wynajduje miejsce przy kei Club Nautico Argentina. Tradycyjnie z Natalią udajemy się do Prefektury, tym razem bez problemu odnajdujemy biuro, wypełniamy dokumenty i jesteśmy odprawieni. Na jachcie jak zwykle po zacumowaniu prace społeczne. Małe podmalunki, Marcin grzebie coś w maszynowni - powoli szykuje webasto do ogrzewania łódki, do tego jak zawsze sprzątanie. Po obiedzie udajemy się trzyosobową reprezentacją do miasta.

Mar del Plata to największy ośrodek letniego wypoczynku w Argentynie. Takie nasze Międzyzdroje czy Sopot, tyle że dziesięć razy większe. Normalnie liczy sobie pięćset tysięcy mieszkańców, a w okresie letnim rozrasta się do nawet dwóch milionów. A teraz właśnie jest pełnia lata. Na plażach, podzielonych na sektory tłumy ludzi. Mnóstwo osób też spaceruje po szerokim deptaku wzdłuż wybrzeża. Co chwilę napotykamy pokazy ulicznych wodzirejów. Gra muzyka, rozbrzmiewają śpiewy, ludzie tańczą i się dobrze bawią. Nas najbardziej zainteresował pokaz capoeiry. Trzech młodych chłopaków stworzyło całą inscenizację, z dowcipami, grą sceniczną i elementami akrobatyki. Szkoda, że nie znam hiszpańskiego, bo po reakcji publiczności widać, że poziom występu jest dobry.
Na wystawach sklepowych oglądamy damskie buty. Robię to z pewnym rozbawieniem, a może i zdziwieniem. Większość z nich to są tzw. platformy, buty na bardzo wysokiej, często nawet dziesięciocentymetrowej podeszwie. I faktycznie większość młodych dziewczyn i kobitek, chodzi po mieście w różnych odmianach właśnie takiego obuwia. Kiedyś u nas w Polsce też przewinęła się ta moda, ale nie na taką skalę. Wygląda do komicznie, bo chodzić w takich butach trzeba też umieć.

Nadciągają ciemnogranatowe chmury, więc na wszelki wypadek wycofujemy się autobusem z centrum do mariny. Kierowca pędzi przez miasto jak szalony, wyprzedzając większość jadących samochodów osobowych i mijając się z różnymi obiektami na centymetry. Ponoć w warszawie kierowcy mocno szarpią autobusami, ale tu widać jest światowa szkoła agresywnej jazdy autobusem miejskim.
Późnym wieczorem udaję się z Natalią do cyrku. Akurat rozłożył się tuż za bramą mariny, więc skoro jest już tak blisko to czemu nie, trzeba poszerzać horyzonty. Zaprezentowane pokazy można podzielić na trzy grupy - występy tańczących kobitek , taki a la wodewil, swoją drogą dość nieudany. Niesynchroniczny i ubogi układ wygląda jak by dopiero tydzień temu dziewczyny się poznały i rozpoczęły treningi. Kolejna grupa to klauni i zabawy głównie dla dzieci. Zapewne śmieszne, ale nieznajomość języka znacznie utrudnia odbiór. To co dla mnie w cyrku stanowi cream de la cream to popisy techniczne. Był gość co żonglował ośmioma kółkami, dwie kobitki latające pod niebem (no bardziej pod dachem) na szarfie, mistrz balansu stojący na kilku krzesłach ustawionych w pionie, kobieta guma, strzelająca z łuku za pomocą nóg, kilka innych akrobatów a nawet maestro co sterował tańczącymi fontannami. Najbardziej chyba zapamiętam jednak taniec gościa z wieszakiem, niby nieudolny, ale jakże piękny i trudny technicznie. Nietypowe też jest zakończenie. Otóż na arenę wjeżdżają motocykliści, aby po krótkiej prezentacji wjechać do dwóch stalowych kul o średnicy może ośmiu metrów, a następnie szalenie w nich jeździć jednocześnie we wszystkich płaszczyznach, także do góry nogami. Że oni się nie pozabijali.

31.01.2016

Prognozy pogody są takie, że od wieczora mamy okienko sprzyjających wiatrów przez około 3 dni. Trochę za mało żeby zdążyć dopłynąć do Puerto Madryn, najbliższego miejsca na południe od Mar del Plata, które daje schronienie przed południowymi przeciwnymi wiatrami, jednak stanie tutaj w marinie i czekanie na jeszcze lepszą prognozę mogłoby zakończyć się zimowaniem.
Podążam więc z Natalią ponownie do Prefektury aby się odprawić na wyjście z portu. Po odsiedzeniu ustawowej porcji czasu na krzesełku jesteśmy przyjęci przez oficera dyżurnego. Przekazuję mu formularze które uprzednio dla zaoszczędzenia czasu wypełniłem na jachcie, a on najdłuższy z nich, taki posiadający wszystkie informacje o łódce i członkach załogi wręcza mi do ręki i prosi o stworzenie jeszcze trzech kopi. A ksero? – wskazuje palcem na kserokopiarkę stojącą nie dalej niż metr ode mnie. „No, no…” – upiera się wskazując na długopis. No to kopiujemy z Natalią, a on w tym czasie` kseruje jakieś inne dokumenty. Myślę przy tym, czym mnie jeszcze na odprawach mogą zaskoczyć? Można by napisać osobną książkę pod tytułem: „1000 sposobów jak utrudnić odprawę graniczną jachtów”.
Wchodząc wczoraj do portu dostrzegliśmy na niewielkiej plaży przy główkach leżące lwy morskie. Teraz tam udajemy się spacerkiem aby z bliska przyjrzeć się tym dużym morskim ssakom. Wyleguje ich się dobra setka, zmęczona pewnie uprzednim długim polowaniem na ryby, a może korzystająca ze słoneczka które miło przygrzewa. Niektóre z nich kłócą się między sobą, wydając pomruki a nawet ryki, zaczepiając się, próbując ugryźć drugiego delikwenta w ucho. A może to taniec godowy, albo walka o przywództwo? Trudno powiedzieć, nie jestem specem od wilków, także tych morskich.
Wracając odwiedzamy port rybacki, tym bardziej, że dziś są chyba jakieś dni otwarte. Muzyka, stoiska z smażonymi świeżymi rybkami, pamiątki, tłumy turystów. A kutrów naprawdę cała masa, cały port nimi zawalony – to kto teraz pływa na łowisku?
Po południu jeszcze wspólne wyjście na obiadek i w morze, płyniemy dalej na południe, na coraz zimniejsze i trudniejsze akweny. Czas wyciągnąć polar i długie spodnie, po trwających ponad pół roku upałach.

01.02.2016

Nareszcie wieje w plecy, przez całą noc i większość dnia musieliśmy się wspomagać motorkiem, bo albo wiało w mordę albo za słabo. A nam zależy na czasie, aby w sprzyjających warunkach zjechać jak najniżej. Wszyscy na łódce narzekają, że już zimno, a tu ledwie 20 stopni. Zobaczymy co będzie za 2 tygodnie gdy temperatura spadnie do zera…

Spod wszystkich żagli (na zdjęciu) nadawał Bolo
 


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.