Do Puerto Montt pozostało: 1050Mm
Ilość zaobserwowanych dziś żeglujących fok: 3
Wyobraźcie sobie, że wybieracie się rowerem ze Szczecina na Sycylię. Po drodze jest tylko las, skały, kanały, kamienie, foki, wieloryby, delfiny i ptaszyska. Nie ma asfaltowych dróg, nie ma ścieżek rowerowych, są jedynie lekko wydeptane ścieżki pomiędzy zagajnikami i polanami. Są ich setki. Nie ma drogowskazów, a mapy szkicował lokalny pustelnik. Po drodze do odwiedzenia jest tylko jedna miejscowość, gdzieś w okolicy Wenecji, liczy sobie ona jedynie 170 mieszkańców. Czy gdyby to było prawdziwe uznalibyście że to jest dzicz? Bezludzie? Kraniec Świata?
Tak właśnie wygląda nasze obecne żeglowanie. Płyniemy z Puerto Williams do Puerto Montt – ponad dwa tysiące kilometrów. Po drodze tylko jedna niewielka miejscowość Puerto Eden, poza tym tysiące wysp i kanałów, dziesiątki schodzących prosto do morza lodowców oraz fauna i flora Patagonii. Nam to pasuje, ta dzikość, to bezludzie, surowy krajobraz, brak cywilizacji, brak zasięgu. Może troszkę mniej pasuje pogoda, bardzo zmienna i dość porywista. Właśnie płyniemy do jednej z zatoczek aby się w niej zamurować. Idzie silny wiatr, w prognozie 8-9B, w porywach pewnie więcej. W tej okolicy powszechne są wiatry Williwaws, spadziste, schodzące z pobliskich gór, osiągające często 100-150 km/h. Są dość częste gdy na zewnątrz wieje regularne 8B. Dlatego musimy się zamurować, czyli stanąć w wąskiej zatoczce i powiązać się długimi cumami do drzew i skał. Tutaj to normalne, wiele jachtów (z niewielu które tu pływają) właśnie tak przeczekuje trudniejsze chwile.
Taka nas czeka przyszłość, a co się wydarzyło ostatnio?
Były 3 dni pięknej pogody – tutaj to rzadkość, słoneczko, piętnaście stopni i spokojny wiatr. Wykorzystaliśmy je na zwiedzanie niewielkich fiordów odchodzących od kanału Beagla aby podglądać potężne lodowce schodzące z gór bezpośrednio do morza. Trzeszczały okrutnie, zrzucając co jakiś czas niewielkie odłamki twardego niebieskiego lodu. Cielą się cały czas, dlatego aby do nich dotrzeć trzeba pokonać kilka mil przez pływające mniejsze i większe grudki lodu. Niektóre z nich osiągają rozmiary nawet kilku metrów, te trzeba uważnie omijać. Widoki zapierają dech w piersiach, w powietrzu wyczuwalne mroźne powietrze i tylko my, samotność. Czy aby na pewno?
A właśnie, że nie. Na tym krańcu Świata spotykamy się i przez chwilę żeglujemy razem z Selmą - kapitanem Tomkiem, bosmanem Wojtkiem i załogą psychicznych (niektórzy zwą ich psychiatrami). No jest tam jeszcze jeden seksuolog i wszyscy ponoć robią po drodze jakieś badania, aż strach ich odwiedzać, zadają dużo dziwnych pytań. I tak razem się szlajaliśmy od zatoki do zatoki, robiąc także wspólne ognisko.
Dziś musieliśmy się pożegnać, i każdy popłynął w swoją drogę – oni z wiatrem, my jak zwykle ostatnio pod wiatr. Ale nie narzekamy, choć czekolada się już skończyła, bywa zimno, wietrznie i deszczowo, a do najbliższej osady z dziesięć dni drogi. W zamian mamy prawdziwą niepowtarzalną, dzicz. I to jest fajne.
Pomiędzy wysepkami i skałami nadawał Bolo
PS. Żeglująca foka to taka, która wystawia nad wodę całą swoją płetwę i łapiąc wiatr płynie sobie na grzbiecie gdzieś do swojego foczego domu, a może na Fish’n’Chips – kto wie.