Do Puerto Montt pozostało: 730 Nm
Liczba szkwałów o sile ok. 7B: niepoliczalna
Liczba minut bez deszczu: niewielka
Od kilku dni z mozołem przebijamy się na północny zachód. Po drodze płynęliśmy 120 Mm Cieśniną Magellana. Okazała się niezwykle nieprzyjazna z powodu trzech, nie lubianych przez nas czynników: wiatru w dziób, fali w dziób i prądu w dziób. Więc z trudem dziobiemy jakoś do przodu.
Gdy prędkość spadała poniżej dwóch węzłów chowaliśmy się do pobliskich zatok a gdy wiatr choć na chwilę wykręcał na SW staraliśmy się przeć do przodu. Standardowy zestaw żeglugowy na ten obszar to mały fok (prawie sztormowy), grot na trzecim refie i silnik na 1400 obrotów. W praktyce dawało to 3 węzły do przodu - MASAKRA.
Dość nieprzyjemną przygodę przeżyliśmy w jednej z zatok, w której schowaliśmy się by przeczekać silne wiatry NW. Oprócz kotwicy, pociągnęliśmy do brzegu dwie grube cumy, wiążąc je do solidnych drzew. Po w miarę spokojnej nocy, w południe zaczęły spadać na nas bardzo silne szkwały - Williwaws - tylko dlaczego uderzały w nas od południa? Czyli idealnie w dziób. Kotwica, mimo 80 m wydanego łańcucha zaczęła szorować po dnie. Zarządzam natychmiastową „ewakuację”. W trakcie manewrów pęka konar, do którego przywiązaliśmy jedną z cum. Obie cumy wyrzucamy do wody i z trudem wyciągamy kotwicę. Wiatr nadal uderza w Wassyla, co chwilę z innej strony, a o zacinającym deszczu nie potrzeba chyba wspominać… Po zabraniu cum pontonem ponownie ruszamy w cieśninę, gdzie zapewne czai się zło.
Ostatnie 30 Mm po „Magellanie” to mecząca halsówka, głównie w nocy, zakończona powodzeniem czyli wpłynięciem w Kanał Smith’a. Oby był dla nas łaskawszy. Podsumowując Cieśninę Magellana - było to chyba najbardziej wymęczone 120 Mm w moim życiu. Dlatego składam szacuj dla wyprawy samego Magellana, która żeglowała tu, nie mając map, silników, ostro halsującego statku oraz zapasu Coca Coli.
Czy jest ciężko? – Być może. Ale z drugiej strony codziennie pływamy z wielorybami, czasem wpadają delfiny a raz wyprzedzały nas nawet Orki. Surowe, porośnięte głównie mchem wzgórza, karłowate powyginane drzewa, samotnie sterczące skały i niezliczone wodospady wyglądają dokładnie tak, jak setki lat temu. Najbliższy człowiek (nie żeglarz) znajduje się zapewne setki kilometrów od nas. I wiecie co? – To jest naprawdę piękne!
Wczoraj po południu wydarzył się mały cud - spotkaliśmy na tym bezludziu trzy inne, żeglujące jachty. Z jednym z nich cumujemy wieczorem w niewielkiej zatoce, co sprzyja odwiedzinom, tym bardziej, że płynie na nim Polka - Patrycja, ze swoim francuskim przyjacielem. Okazuje się, że mamy podobne plany czyli przelot przez Pacyfik. Pewnie się jeszcze nie raz spotkamy.
Kolejne szkwały o sile 7 B przechylają właśnie Wassyla ale tym razem nie ma zabójczej fali ani przeciwnego prądu więc pchamy „taczuszkę” dalej.
Mijając właśnie kolejny wodospad nadawał Bolo, stenotypowała Natalia