Do Puerto Eden pozostało: 0Mm
Liczba mieszkańców: 176
Przyzwyczailiśmy się już chyba do rytmu patagońskiej żeglugi. Zasada jest prosta – jak wieje w ciągu dnia mniej niż dwadzieścia węzłów to ruszamy w drogę. Zazwyczaj wiało nam w dziób, więc płynęliśmy na motorku lub dokładaliśmy niewielkie żagle i halsowaliśmy. Ciągnęliśmy najdłużej jak się da, ale tak aby zakotwiczyć i powiązać się do pobliskich drzew jeszcze przed zmrokiem. Jeśli wiało więcej niż dwadzieścia węzłów to staliśmy dalej. I tak podczas żeglugi często dopadały nas szkwały powyżej trzydziestu węzłów w dziób, więc każda mila morska była wymęczona. Na postojach nie robiłem zbyt wielu wycieczek, prawie cały czas pada deszcz. Czasem popływam pontonem po najbliższej okolicy, na brzeg nie udaje się zazwyczaj zejść – mokro, grząsko i gęste zarośla, więc o rozruszaniu nóg nie ma mowy.
Odebrana dwa dni temu prognoza pogody napawała optymizmem, nareszcie słabe wiatry przez kolejne 3 dni - rzadkość. Zdecydowaliśmy się więc wyjść w morze na noc żeby nadrobić dystansu do Puerto Eden, do którego pozostało raptem półtora doby żeglugi. Wszyscy chcieli już do portu, coś pozwiedzać, powłóczyć się, zobaczyć jakieś inne mordki. Czekamy też na zakupy, powoli kończą się nam produkty codziennej konsumpcji – masełko, jajka, wędlina, sery. Wprawdzie puszek mamy tak dużo, że dało by się tu pewnie i przezimować, ale ciało znów chce do ciepłego, czyli musimy płynąć na północ.
Słabe wiatry pozwalały wreszcie osiągnąć ponad cztery węzły. Zrobiliśmy przez ostatnie dwa dni chyba tyle samo mil co przez ostatnie dziesięć. Mamy więc czas aby zboczyć nieco z trasy i odwiedzić jeden z największych lodowców schodzący prosto do wody. Żeglując prowadzącym do tego magicznego miejsca kanałem Seno Eyre zwabiamy do siebie dużego delfina szwendającego się tutaj w pojedynkę. Właściwie to on bardziej zainteresował się nami. Być może martwił się, że nikogo nie widzi na zewnątrz w kokpicie. Chcąc sprawdzić co się dzieje wyskakuje wysoko ponad wodę tuż przy naszej sterówce zaglądając przy tym do środka. Kręcił się koło nas przez ponad godzinę, pływając tak blisko łódki, że Marcin położywszy się nisko na burcie głaszcze go po grzbiecie.
Sam lodowiec okazuje się potężny. Jego czoło ma wysokość około stu metrów, a szerokość ponad dwa kilometry. Podpływamy dość blisko lodu i wodujemy ponton. Wybieram się nim nieco dalej od łódki aby zrobić zdjęcia Wassyla na jego tle. Są bajeczne, będzie super pamiątka z tego niepowtarzalnego miejsca. Potem płyniemy dwójkami na niewielką wyspę u jego stóp powstałą z materiału przyniesionego przez lód i podchodzimy niemal tak blisko czoła, że czuć wyraźny chłód lodu. Nikt z nas nie ryzykuje podejścia pod samą ścianę, tym bardziej, że co chwilę słychać głośne trzaski i rumor spadających do wody pokaźnych brył lodu.
W takim momencie zawsze przychodzi mi myśl, że jesteśmy naprawdę małą cząstką wobec panującej wokół nas natury, pyłkiem pośród olbrzymów. Było pięknie i magicznie, i do tego przez te trzy godziny nie padał deszcz – fuksiarze.
Tak, tak. Po trzech tygodniach żeglugi przez niezamieszkałe i niedostępne wody Patagonii dopłynęliśmy wczoraj do niewielkiej osady Puerto Eden. Nie wiem czy ta nazwa ma sugerować raj, krainę dobrobytu, szczęścia, bo tak właśnie kojarzy mi się słowo Eden. Z wyglądu wioski raczej tak nie jest, bo jest to dość biedna zapuszczona niewielka osada leząca na skraju Świata. Domki pozlepiane z blach i drewnianych desek nie przechodziły remontu chyba od dekad, a najprędzej od momentu ich powstania. Chodnik w postaci zbitych dech na palach nie daje poczucia bezpieczeństwa. W lokalnym sklepie kilka produktów przypomina wiejskie sklepy za czasów komuny. Najbogatszy asortyment to oczywiście alkohole. Na ladzie leży nawet zeszyt w którym stara Indianka wpisuje klientów kupujących na krechę. Ludzie na „mieście” bardzo mili, uśmiechają się i pozdrawiają. Atmosfera super, prawdziwe miasto liczące całe 176 mieszkańców, nieskalane cywilizacją i turystami. Zresztą oprócz kilku żeglarzy nikt tu nie jest w stanie dotrzeć. Zbyt daleko od cywilizacji.
Postoimy tu pewnie z dwa trzy dni, chcemy poczuć jak funkcjonuje ten nietypowy organizm.
Stojąc na kotwicy w zatoce Puerto Eden nadawał Bolo.