29.03. 2016, 0130 LT
Do Puerto Melinka pozostało 60 Mm
Ilość zjedzonych jajek: 57
Ilość pokonywanych aktualnie kanałów: 1 co 15 minut
W Wielką Sobotę przed południem udało się zacumować do niewielkiego betonowego pomostu w Puerto Aguirre. Jedna ekipa udała się od razu do Armady celem odprawy, druga w tym czasie dokonywała zakupów przedświątecznych w pobliskim super mercado. Dominowały jaja, szynka i tak wytęsknione warzywa.
Dziewczyny podjęły wyzwanie aby Święta były „na bogato” - jajeczka faszerowane na dwa sposoby, sałatka warzywna, kiełbasa „prawie biała”, dwa rodzaje ciasta, że o desce serów i wędlin już nie wspomnę.
Na uroczyste śniadanie zaprosiliśmy dodatkowo Patrycję i Gigi z zaprzyjaźnionej łódki Donazita, którzy zacumowali do nas w sobotę wieczorem. Aby zachować religijny charakter Święta, połowa załogi (nie zdradzimy która, przyjmijmy że ta co mniej nagrzeszyła) udała się do pobliskiego kościoła na mszę świętą. Do mszy przygrywała na gitarach oraz śpiewała kilkuosobowa schola o średniej wieku 65 lat. Szczególnie podobał mi się moment w którym ksiądz zwrócił głośno uwagę, że lewa strona kościoła śpiewa za cicho i nakazał powtórzenie pieśni. My staliśmy po środku kościoła i też śpiewaliśmy, używając słów w języku bliżej nieokreślonym. Miłe było też, gdy ksiądz wspomniał po hiszpańsku wszystkim zgromadzonym o nas - przybyszach z dalekiego kraju, podkreślając, że ich dom jest naszym domem (miłe).
Puerto Aguirre możemy uznać za lokalną metropolię - posiada ok. 1000 mieszkańców. Odwiedziliśmy tutaj co najmniej 5 sklepów spożywczych i jeden bar, w którym pracowała kobitka z Dominikany. Iście murzyńskie wymiary, podwójne ADHD, zaproszenie na Dominikanę oraz pamiątkowe fotki to tylko nieliczne atrakcje krótkiego pobytu w tutejszej spelunie. Warto dodać, że piwko tutaj posiada King Size, czyli pojemność 1 litra.
Wyraźnie dało się odczuć, mniejsze zainteresowanie mieszkańców żeglarzami w stosunku do Puerto Eden, widać, że ich wizyty są na porządku dziennym. Mimo ogromu metropolii przemierzyliśmy ją spacerkiem kilkukrotnie. Łatwo zauważyliśmy, że drugi tysiąc mieszkańców stanowią psy różnej maści, w tym wiele, dopiero co narodzonych szczeniaków. Mało brakowało aby Natalia po kryjomu przemyciłaby jedną puszystą kulkę na jacht.
Odwiedziliśmy także (desantując się naszym pontonem) pobliski cmentarz, znajdujący się na sąsiedniej niewielkiej wyspie. Tutejsze nagrobki są dużo większe od naszych, wyłożone kaflami, z dodatkiem ogromnej ilości sztucznych kwiatów, z obowiązkowym modelem niewielkiego „domku” z dużym kominem, który symbolizować ma chyba rodzinny dom. Do tego dziesiątki pstrokatych plastikowych ozdób i dodatków, włączając w to na przykład piłkę do gry w nogę. Całość wygląda kolorowo, pstrokato, sztucznie i plastikowo. Ma to jednak jakiś swój, niepowtarzalny klimat.
W Lany Poniedziałek darowaliśmy sobie oblewanie się wodą, wszak przez ostatni miesiąc wystarczająca jej porcja spadła na nas z nieba. Po południu ruszyliśmy w drogę do kolejnej metropolii - Puerto Melinka. Po drodze do pokonania niezliczoną ilość krótkich i wąskich kanałów, co szczególnie w nocy wymaga dużego skupienia i uwagi. Mamy nadzieję zacumować tam już dziś. Może tym razem uda się odwiedzić lokalną chilijską restaurację.
Mijając kolejne wąskie na 2 kable przejście, nadawał Bolo. Stenotypowała Natalia.
PS. Na zdjęciu wielkanocne śniadanie.