Nareszcie. Po ponad cztero-miesięcznym postoju w Papeete ruszamy dalej. Zrobiliśmy rano ostatnie zakupy - głównie owoce, warzywa i pieczywo. Artur na ostatnią atrakcję na Polinezji Francuskiej zaprasza wszystkich na food truck – pałaszujemy więc ostatniego steka i rybkę. Cumy oddajemy tuż po zachodzie słońca, żegnając się gorąca z kilkoma poznanymi tu żeglarzami z różnych stron Świata. Ale nie ma co się smucić, w końcu czeka nas kolejna dawka przygody. Wiatr póki co sprzyja, tak ma być przez dwa, może trzy dni.
02.04.2017
Śmigamy pomiędzy chmurami przynoszącymi krótkie ale i gwałtowne opady deszczu. Wszystkich takich mokrych placków na niebie ominąć się nie da, więc co chwilę musimy redukować znacznie żagle aby przyjąć porywiste wiatry i urwanie chmury. Po dwudziestu minutach lokalnej nawałnicy wszystko wraca do normalności (tylko co tutaj jest normą) i kolejną godzinkę można żeglować w miarę spokojnie. Mimo, że słońce schowane na stałe daleko za grubymi chmurami to i tak jest ciepło. Pozamykane szczelnie luki powodują, że pod pokładem jest strasznie duszno, a na pokład z kolei co chwilę wskakuje fala więc i tam się posiedzieć nie da. Pozostaje zejściówka w nawigacyjnej, miejsce na granicy wewnętrznej duchoty i zewnętrznego przeciągu. Ale miejsca jest tylko dla jednej osoby, korzysta ten kto ma akurat wachtę. A te mijają dość szybko.
Jeszcze większym wyzwaniem jest dobrze pospać w koi. Bo oprócz warunków prosto z sauny mamy jeszcze pod pokładem symulator kołyski podczas ataku padaczki. Nieregularna fala rzuca nami na różne strony, a dodatkowy dość mocny przechył najchętniej wyrzuciłby cię z koi na podłogę. Trzeba jakoś zaształować się poduszkami i spróbować zasnąć choćby na godzinkę. Narzekam? – nie, w sumie to typowa tropikalna żeglarska pogoda. Fajnie, że codziennie jesteśmy o sto mil bliżej do celu. A zostało ich jeszcze czterysta. Chyba już wiemy gdzie przyjdzie nam spędzić święta Wielkanocne – no gdzie?
Bujając się na fali nadawał Bolo