15.04.2017
Przez ostatnie trzy dni właściwie nikt nie schodził z łódki. Bujało nami na boki dość mocno jak na postój w porcie, do tego te ciągłe ulewy. Nawet gdybyśmy wydostali się na ląd tańcząc pontonem pośród odbitych od nabrzeży fal, to i tak w taką pogodę nie byłoby tam co robić.
Dziś, dzień przed świętami Wielkanocnymi w kambuzie gwar. Artur, największy pośród nas świąteczny tradycjonalista stara się przygotować Święta na wysokim kulinarnym poziomie. Bulgocze w garze już prawdziwy żur na zakwasie, w misce w lodówce spoczywa sałatka warzywna, w piekarniku dochodzi wędlinka własnej roboty. Do tego mamy jajka faszerowane, kiełbasę przypominającą polski smak kiełbas i trzy rodzaje ciast z mazurkiem na czele. Jest tego trochę, nic już nie mieści się w naszych lodówkach i zamrażarkach. Oj będzie jutro wielka uczta.
16.04.2017
Śniadanie Wielkanocne rozpoczynamy wspólną modlitwą, a potem rozkoszujemy się niecodziennymi jednak smakami przygotowanych potraw. Już po pół godzinie brzuch jest pełniutki, a tu jeszcze tyle smakołyków na stole. Czyli jest jak w domu, czyż nie każde święta kończą się znacznym przejedzeniem?
Do kościoła udaję się z Arturem, a z powodu niewielkiego spóźnienia pewna miła Polinezyjka wskazuje nam ławkę w drugim rzędzie. Kościół pełen, głównie Polinezyjczyków, widać turyści inaczej spędzają ten świąteczny dzień. Mszę celebruje biskup, pewnie pochodzi z Nowej Zelandii, ale ministranci jak i liczna „obsługa” to już sami Polinezyjczycy.
Na wyspie jest Polonia – kto by się ich spodziewał tak daleko od kraju i na tak odległej wyspie. A jednak. Na stałe zamieszkuje tu wraz z trójką dzieci Jakub z Adą. Trafili tu trochę przypadkiem z Nowej Zelandii, otwierając profesjonalny sklep rowerowy. Wyspa spodobała im się na tyle, że postanowili osiąść na niej dłużej, stając się w tak zwanym między czasie właścicielami farmy hydroponicznej. Hodują sałaty, kiełki i inne zielone warzywa dostarczając je bezpośrednio do wielu restauracji i sklepów na wyspie. Ada dodatkowo została wczoraj została mistrzynią Cook Islands w triatlonie.
Pierwszy zauważył nas Jakub, przejeżdżając obok portu dostrzegł naszą dużą polską banderę. Umówiliśmy się na spotkanie, na polskie święta na kei dziś po południu. Obok jego rodziny pojawia się także Ola, wolontariuszka - weterynarz, pomagająca okolicznym pieskom, kotom i innym zwierzątkom. Jest tu od sześciu tygodni, więc jeszcze nadal poznaje wyspę. Ania także jest mieszkanką wyspy, przyjechała tu z mężem Australijczykiem Benem i pracuje w jednym z hoteli. Tęskni jednak za nieco większym krajem i gwarem miasta, które daje większe możliwości zawodowe. Ciekawie została nam zaprezentowana niejaka pani Ewa. Na pytanie czym się zajmuje otrzymaliśmy odpowiedź (bynajmniej nie od Ewy), że wyszła za Niemca więc nie musi pracować, więc podróżuje po Świecie, mieszkając tu i ówdzie przez dłuższy czas - aktualnie właśnie na Rarotondze. Jest jeszcze Iza, mieszkająca tu od kilku lat i pracująca w agencji turystycznej. Ona także już nie długo wraca do Nowej Zelandii a potem do Polski, twierdząc, że życie wyspiarskie jej odpowiada, trochę mniej zarobki.
Spotykamy się wszyscy po południu na nabrzeżu portowym. Wassyl nie pomieścił by tak wiele osób, więc Jakub zadbał o lokal i przywiózł długi rozkładany namiot chroniący przed przechodzącymi czasem mżawkami oraz o stoły i krzesła. Każdy przyniósł coś do jedzenia, więc stoły były zastawione dość gęsto, ale nasza sałatka warzywna, wędliny własnej roboty i ciasta znikały chyba najszybciej. Przypominały pewnie wielu osobom smak rodzinnych świąt. My mieliśmy okazję skosztować sałatkę opartą na świeżych warzywach hodowanych przez Adę i Jakuba – też pychota. Opowieściom nie było końca. Mnie najbardziej interesowało jak się żyje na wyspie, jak zachowują się na co dzień Polinezyjczycy i czego im tu brakuje. Dowiedziałem się między innymi, że przyjezdny, nawet Nowo Zelandczyk, nigdy nie będzie mógł tu kupić ziemi. Można ją co najwyżej dzierżawić. Brakuje też pewności stabilizacji, zdarza się, że nawet długo przebywający tu cudzoziemcy muszą z jakiś dość błahych przyczyn opuścić wyspę. Wszyscy chwalą sobie natomiast spokój, bezpieczeństwo, ciszę i przyrodę, podkreślając jednak, że mija trochę czasu, zanim człowiek przyzwyczai się do wyspiarskiego stylu życia. Nas wypytują natomiast o trasę naszej podróży, warunki życia na jachcie i jak doszło do tego, że zdecydowaliśmy się na tak długi rejs. Atmosfera spotkania jest fantastyczna. Myślę, że i jednym i drugim brakuje spotkania z innymi rodakami, posłuchania innych historii piszących ich życie, podzielenia się własnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami.
17.04.2017
Lokomotywa na wyspie Rarotonga to brzmi dziwnie, pewnie dla tego że tu nigdy nie było kolei, nie ma też torów. A jeśli powiem, że jest to polska lokomotywa rodem z PKP? Gdyby nie Jakub nigdy byśmy jej nie ujrzeli ani nie poznali jej historii. A jest ona w sumie dość prosta. Otóż na wyspie mieszka niejaki Chris który z pochodzenia jest Polakiem i który odziedziczył w spadku jakiś zamek na Śląsku. Od tego czasu nieco regularniej odwiedza kraj swoich przodków i na początku lat dziewięćdziesiątych podczas jednej z wizyt w kraju zakupił wycofaną z eksploatacji lokomotywę parową z węglarką. Całość została rozebrana na nieco mniejsze części, spakowana w kontenery i przywieziona tutaj na wyspę, gdzie Chris na co dzień mieszka. Był taki plan, aby wbudować dziesięć kilometrów wąskich torów z Muri do Avarua, ale na planach się skończyło. Dziś lokomotywa stoi nieco zapomniana w krzakach przy dawnym domu Chrisa. Nadal jest w dobrej kondycji i gdyby ją troszkę przygotować to pewnie by nawet odpaliła.
Chris prowadzi na wyspie różne biznesy, a jednym z nich jest sprzedaż wybranych produktów z Polski. Dlatego w jednym z sklepów trafiamy na lodówkę pełną Żywca i majonez Babuni.
Zwiedzamy farmę Jakuba. Przed nami kilkadziesiąt stołów w których ustawione są w niewielkich rowkach doniczki z rosnącą sałatą w wielu odmianach oraz inne zielone roślinki z moją ulubioną kolendrą na czele. Jest to farma hydroponiczna, czyli rośliny nie rosną w ziemi tylko w wodzie, w której to dostarczane są im wszelkie niezbędne elementy odżywcze. Mimo, że obieg wody jest zautomatyzowany, przy roślinach jest wiele pracy. Trzeba je przede wszystkim zasadzić, a wraz ze wzrostem przestawiać na inne stoły tak, aby miały więcej miejsca. Jakub dostarcza swoje zielone produkty do większości hoteli i sklepów na wyspie.
Na koniec dnia próbujemy jeszcze snorkować w „Fruits of Raro”, ale woda jest bardzo mętna, ledwo widać wyciągniętą przed siebie rękę, i zamiast podglądać kolorowe rybki z trudem zauważamy wielkie głazy z koralowca. Do tego odwołali ze względu na dużą falę nasze dzisiejsze nurkowanie, więc podwodny świat Rarotongi pozostanie nadal przez nas nieodkryty.
Z jeszcze pełnym brzuchem nadawał Bolo