Rejs trwa:
1
1
2
2
8
8
4
4
dni
0
0
1
1
godz
2
2
0
0
min
1
1
1
1
sek

 

28.04.2017 – jeszcze Palmerston

Przez całą noc wiatr wiał ze złego dla nas kierunku, czyli próbował nas zepchnąć na rafę. Na szczęście boja do której jesteśmy przywiązani trzyma mocno. Przychodząca od zachodu fala wypiętrza i kotłuje na płytkiej wodzie tuż za naszą rufą. Te niekomfortowe i trochę niebezpieczne warunki powodują, że podejmujemy decyzję o skróceniu pobytu i odejściu na pełne morze. Tam jest dużo bezpieczniej. Przypomniało mi się w tej chwili fajne powiedzenie-prawidło: kapitan dużych statków morskich stresuje się jak zobaczy ląd, zaś kapitan małych statków śródlądowych stresuje się, jak traci ląd z oczu. I coś w tym jest.

Chcemy jeszcze spotkać się na chwilę z Edwardem, podziękować mu osobiście za cudowne przyjęcie i opiekę na lądzie oraz podarować paczkę niespodziankę z różnymi fantami, mamy nadzieję przydatnymi na tej samotnej wyspie. Kontaktuje się z nim przez radio zapraszając do nas do burty, niestety fale przyboju są na tyle duże, że Edward nie chce ryzykować niebezpiecznej podróży przez zdradziecki przesmyk. Pożegnaliśmy się więc wzajemnie przez radio, a najbardziej wartościową w mojej opinii pamiątkę  naszej paczki, czyli dużą butelkę dobrego rumu i żarówki o których wspominał dzień wcześniej pozostawiliśmy przywiązane do naszej boi cumowniczej. Mam nadzieję, że będzie mile zaskoczony.

 

Bajkowy atol Palmerston już jest za nami.

 

Ledwo odpłynęliśmy kilka mil od brzegu a morze się nieco uspokoiło, wiatr ustabilizował, i niemal na pełnych żaglach ruszyliśmy w kierunku miejsca, którego nie ma. Wyjaśnię to później :)

30.04.2017

Dziś przekraczamy 166 południk szerokości zachodniej. Czy to jest jakiś szczególny południk o którym warto tu wspomnieć? Dla mnie tak. Otóż na południku 14 wschodnim leży Szczecin, a przynajmniej jego część. Czyli jak by nie liczyć jesteśmy dokładnie po drugiej stronie Ziemi. Po najdalej wysuniętym punkcie na południe (przylądek Horn), najdalej oddalonym od Szczecina punkcie na naszej trasie (Rarotonga na wyspach Cooka) przyszła teraz kolej na południk dokładnie po drugiej stronie Ziemi. To już chyba ostatni punkt pokazujący jak daleko jesteśmy od domu.

Na tą okazję przygotowałem coś specjalnego. Pomyślałem o tym jeszcze w Szczecinie, w dniu w którym oddawaliśmy cumy na Wałach Chrobrego. Otóż od mojej super koleżanki Ani dostałem na pożegnaniu niewielką szklaną butelkę zamykaną korkiem zawierającą drobne morskie ozdoby oraz zwinięty w rulon list. Taki klasyczny, tradycyjny list w butelce. Obiecałem wtedy sobie i Ani, że wyrzucę go do morza dokładnie po drugiej stronie globu, czyli dokładnie dziś. A że kartka w butelce była czysta, pozostało mi coś na niej naskrobać gęsim piórem. No z tym piórem to może troszkę przesadzam, bo w ruch poszedł tylko czarny długopis. Nie wykazałem się być może zbyt wielką fantazją, ale na kartce ukazał się przekaz następującej treści (w rzeczywistości po angielsku):

MORSKI LIST W BUTELCE

List ten został napisany na pokładzie polskiego jachtu Wassyl w dniu 30.04.2017, a następnie wrzucony do oceanu na pozycji 19.22N i 166.16W.

Bądź szczęśliwy, uśmiechaj się, ciesz się życiem, oddawaj się niesamowitym przygodom, tak jak my to właśnie robimy.

Jeśli znajdziesz nasz list w butelce podziel się tym faktem z nami na facebok.com/wassyl360, jeśli dodasz kilka zdjęć będzie super.

załoga s/y Wassyl

Butelka wylądowała w oceanie. Powstał też przy okazji krótki film upamiętniający to wydarzenie  (jak na Niue będzie jako taki Internet to go opublikuje). Pozostało tylko czekać aż się nam objawi szczęśliwy znalazca. Tylko ile to może potrwać – rok, może dwa. Prądy są tutaj zachodnie, więc może fala wyrzuci butelkę na plażę na Tonga lub Fidżi, a może gdzieś w Azji. Oby nie połknął jej wieloryb. Zobaczymy.

 

List w butelce musi być dobrze zamknięty

 

01.05.2017

Dopłynęliśmy do miejsca którego nie ma. Czyli gdzie? Dlaczego tak twierdzę? Jest takie powiedzenie, że jak czegoś nie ma w Google, to to nie istnieje. A miejsca, w którym akurat jesteśmy nie ma na mapach Google. Widać na nich jedynie bezkres oceanu. W rzeczywistości jest tutaj całkiem spory atol, tyle że cały zanurzony tuż pod powierzchnią wody. Bariera koralowa ma tylko kilkadziesiąt centymetrów głębokości. Wyraźnie widać rozbijające się o nią długie fale. W środku głębokość osiąga bezpieczną dla nas wartość dziesięciu metrów, a na wewnętrznych obrzeżach znajduje się piękne bo jasno błękitne spłycenie na którym można bezpiecznie zakotwiczyć. Ponoć przy bardzo niskim stanie wody pojawia się kilka metrów kwadratowych lądu. Już główkuję jak tam wbić trzonek z powiewającą Polską flagą i wziąć ten ląd w posiadanie. Mielibyśmy w końcu jakieś polskie zamorskie terytoria (prawdziwe San Escobar).    

Miejsce to jest na tyle rzadko odwiedzane (bo jak się tam dostać), że mapy morskie zaznaczają jedynie w sposób ogólny występującą tu rafę. Do tego mapy te są przesunięte o ponad milę. Najlepsza mapa jaką znalazłem wykonana została blisko dziesięć lat temu przez pewnego kapitana jachtu, który nie tylko opłynął atol dokładnie dookoła, ale też pomierzył GPSem kluczowe jego punkty. Całość naszkicował później ołówkiem na kartce, a zeskanowana mapa krąży teraz po internecie. Wygląda ona trochę jak mapa poszukiwaczy skarbów zakopanych gdzieś na nieistniejącym atolu. Można być podekscytowanym? Ja jestem.

Artur tuż przed wejściem do środka twierdzi, że mu się to nie podoba. Nie przekonuje go, że dokładnie przeanalizowałem wszelkie dostępne materiały, mapy i zdjęcia satelitarne, i że ten podwodny atol jest bardzo bezpieczny dla żeglugi jachtów, co potwierdzają liczne relacje kapitanów którzy go odwiedzili. „Mapa naszkicowana ołówkiem?” – pyta zdziwiony i nakazuje zawrócenie i płynięcie dalej do Niue. „Jak chcecie to płyńcie tam pontonem” - dorzucił. To jest myśl, czemu nie. Od razu podłapuję i mówię, że ja płynę. Koniec końców po chwili spod burty rusza nas pontonem szóstka, zaopatrzona w przybory do snorkowania.

Rzucamy małą pontonową kotwicę tuż za wejściem do atolu po prawej stronie, obok niewielkiego lasu koralowego zatopionego pod wodą. Pierwsze wrażenie po wskoczeniu do wody? Super przejrzysta woda. Pod nami różne formacje korali i kolorowe rybki. Troszkę przeszkadza nam silny prąd, musimy się więc trzymać blisko pontonu. Drugie zejście do wody robimy w samym wejściu do atolu. Widać wyraźne dno na kilkanaście metrów i dużo większe ryby krążące dookoła. Po krótkiej chwili pojawia się pierwszy rekin. Po dwudziestu sekundach jest ich już z dziesięć. Nie są wielkie, wyglądają podobnie jak te, które spotykaliśmy na poprzednich wyspach. Niby rekinów się nie boję, pływałem w ich pobliżu już wiele razy. Ale te są jakieś inne, szczególnie z zachowania. Nie pływają dookoła mnie w bezpiecznej odległości jak to bywało dotychczas, ale na bezczelnego płynął spokojnie i dostojnie prosto na mnie. Do tego te ich wpatrzone we mnie żółte oczy. Nie odstrasza ich nawet machanie płetwami. Tuż przed bezpośrednim spotkaniem odpływają trochę na bok, ale w tym momencie kolejne dwa ze swą smutną miną ale z dostojnością płynął prosto na Ciebie. Jesteśmy daleko od rzeczywistych lądów, nie znają one tutaj człowieka, zachowują się jakoś inaczej – to dla mnie za dużo i na wszelki wypadek wracam żwawym tempem do pontonu. Tylko Marcin jest twardzielem i nurkuje pośród nich. Pewnie by z chęcią doczepił sobie dodatkowe rekinowe płetwy i popolował z nimi w stadzie na jakiegoś dzikiego zwierza. Przeżyć jak na dwie godziny pobytu mamy wiele. Wracamy na jacht, wyciągamy ponton i kierujemy się na Niue. A jeśli jesteście zainteresowani gdzie my właściwie byliśmy to poszukajcie Beveridge Reef.

 

REKINY NA BEVERIDGE REEF

 

02.05.2017

Jeszcze wczoraj wieczorem na niebie pojawiły się pierwsze ciężkie ciemne chmury. Przez większość nocy mocno błyskało, nie inaczej było gdy obejmowałem wachtę o czwartej nad ranem. Wiatr nie wiał zbyt mocno, ledwie trójka, a my prawie pod wszystkimi żaglami spokojnie żeglowaliśmy na zachód. Intensywność i częstotliwość błysków powoli rosła. Nie podoba mi się to jednak, więc na wszelki wypadek z Natalią zrzucam i klaruję bezana oraz przygotowuje blistra do szybkiego zwinięcia. Grot mamy już od godziny na drugim refie. Nasza prędkość znacznie zmalała, a mała powierzchni żagli powoduje, że się mocniej bujamy na oceanicznej fali. Czekamy. Mimo że jest kompletnie ciemno wiem, że gdzieś przed nami czai się zło.

Po dwudziestu minutach na radarze pojawia się pierwsza odznaka nadchodzącego deszczu. Echo jest bardzo intensywne, więc na pewno porządnie popada, a może i przywieje. Gdy jesteśmy dwie mile od „nieprzyjaciela” zwijamy wielkiego blistra, a w zamian stawiamy tylko skrawek genuy. Z maksymalnych 140 m2 żagla niesiemy może 25. Wiatr jeszcze bardziej cichnie i niespodziewanie się odwraca na drugą stronę. Zdążyłem jeszcze przerzucić grota na drugą stronę i go dobrze zaknagować gdy uderzył w nas mocniejszy szkwał niosący pierwsze krople deszczu. Żagle zredukowane i ustawione, wszystkie okna zamknięte, na pokładzie wszystko zamocowane, więc schodzimy do kabiny nawigacyjnej i ją także szczelnie zamykamy. Jesteśmy przygotowani do ewentualnego sztormowania. W ciągu pięciu minut wiatr osiąga ponad trzydzieści węzłów, a deszcz zmienia się w rzęsistą ulewę. Jacht przechyla się nieznacznie na prawą burtę i przyspiesza. Wiatr coraz bardziej przeraźliwie gwiżdże na wantach, a tysiące kropli deszczu spadających na metalowy pokład generuje głośny szum. Co raz mocniejsze szkwały uderzają w nasze żagle. Mimo, że jest ich tak mało gonimy już do przodu siedem węzłów. W kulminacyjnym momencie wiatr osiągnął trzydzieści siedem węzłów, czyli ósemka w skali Beauforta. I tak na przemian, szkwał, deszcz, i coraz większa fala która się szybko wybudowała przy tak silnym wietrze. Po dwóch godzinach sytuacja się stabilizuje, siła wiatru maleje do 5B i się trochę wypełnia. Możemy rozwinąć mocniej genuę i dość szybko żeglować do celu. Morał z dzisiejszej świtowej wachty? - nigdy nie lekceważ sygnałów nadchodzącej burzy. Dobrze przygotowani przeszliśmy ją na sucho i bezpiecznie w kabinie nawigacyjnej. Obeszło się bez nadmiernych przechyłów, szarpaniu zwijanych na porywistym wietrze żagli, łapaniu latających po pokładzie sprzętów i setek litrów wody zalewających cię z każdej strony. To była „tylko” zwykła tropikalna burza, a w prognozie zapowiadali całe osiem węzłów wiatru przez całą noc…

Przy słabnącym przez cały dzień wietrze i w lekkiej mżawce docieramy do zawietrznych wybrzeży Niue. Przywiązujemy się do niewielkiej boi cumowniczej, wystawionej specjalnie dla przypływających tu jachtów. Dziś już nie uda się nam odprawić więc musimy grzecznie nie schodząc na ląd poczekać do jutra.

 

Z najmniejszego pod względem liczebności Państwa na Świecie nadawał Bolo


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.