Rejs trwa:
1
1
5
5
0
0
4
4
dni
1
1
4
4
godz
3
3
3
3
min
4
4
7
7
sek

 

25.05.2017

O jedenastej rzucamy kotwicę po zawietrznej stronie wyspy Ha’afeva. Znajdują się tu dwie atrakcje - niewielka miejscowość oraz podwodne korale i wrak statku przy którym warto posnorkować. Czasu niewiele więc od razu zrzucam ponton na wodę i udaję się w towarzystwie swojego niezłomnego towarzysza podczas wszelkich wycieczek lądowych - Natalii na ląd. Aby dojść do wioski musimy się przebić przez całą wyspę. Powinno być łatwe, bo przez busz prowadzi leśna droga, ale nie jest wcale tak prosto, bo musimy pokonywać rozległe kałuże które ja nazwałbym małymi rozlewiskami. To efekt burzy sprzed kilku dni, która przeszła tu akurat z największą siłą. Wioska okazała się niezbyt rozległa. Kilkadziesiąt domków rozlokowanych jest wzdłuż nawietrznego wybrzeża, a przez wieś przebiega właściwie jedna piaszczysta droga o długości może jednego kilometra. Jak się łatwo domyśleć oznacza to, że co czwarty mieszkaniec ma jakiś samochód, choć w przeciwieństwie do Polinezji Francuskiej nie jest to najnowsza Toyota Hilux tylko jakiś dwudziesto-letni azjatycki rzęch.

 

Braciszkowie

 

Wędrujemy powoli przez wieś i nie spotykamy praktycznie żadnych mieszkańców. Jakby wszyscy uciekli i pozostawili swoje domostwa niedomknięte. Nie narzekamy za to na towarzystwo świń. Tych są chyba setki. Wędrują wszędzie dookoła, przy czym ich znaczna grupa upodobała sobie tutejszą plażę, szukając w piasku jakiś morskich przysmaków. Nie do końca są to dzikie świnie, jak się później dowiedzieliśmy każdy właściciel bez problemu rozpozna swoją watahę. A dlaczego tak ganiają po całej wsi? Sprawa okazuje się bardzo prosta – gdyby były zamknięte w obejściu wymagały by regularnego karmienia, a wypuszczone na „niby” wolność muszą się wykarmić same. Takie tu panują prawa hodowlane.

 

Przysmaki odkopywane na plaży

 

Zatrzymujemy się na chwilę przy jednej z chatek gdzie udaje się zagadnąć mieszkańców i  odwiedzającą ich Australijkę. Dowiadujemy się, że sztorm który my przeczekaliśmy w Nuku Alofa tutaj wiał z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, a deszcz zalał niemal całkowicie wyspę. Ale akurat ci mieszkańcy są zahartowani i przyzwyczajeni do takich zjawisk pogodowych, mieszkają wszak na obszarach często odwiedzanych przez cyklony.

 

Chata przesunięta przez cyklon (zwróćcie uwagę gdzie schody i fundamenty a gdzie budynek

 

Zapytałem ich, jak zmieniło się życie przez ostatnie piętnaście lat. „Niewiele, tyle tylko że pojawiły się telefony i DVD z tanimi kolekcjami filmów przywożonych z Chin. Obie te rzeczy zmieniły życie na gorsze. Młodzież nic nie rob tylko siedzi w domach i patrzy się w komórki i telewizory” – taką uzyskałem zwięzłą odpowiedź, czyż nie jest ona zastanawiająca? Skądś to znacie?

Zwiedzanie małej wioski nie mogło zabrać nam zbyt dużo czasu, więc wystarczyło go jeszcze na atrakcje wodne. Snorkujemy po drugiej stronie przesmyku w płytkich wodach otaczających wyspę. Tutejszy koral jest zupełnie inny niż spotykany dotychczas. Jest dużo bardziej kolorowy, często o kształtach przypominających wielkie kielichy i skarłowaciałe lasy. Pośród nich są oczywiście małe kolorowe rybki, chyba tu mniej się boją obcych. Pośród tego bujnego podwodnego świata leży duży wrak jakiegoś starego kutra. Spoczywa tu już dość długo, z drewnianego pokładu już nic nie zostało, a wnętrze porośnięte jest koralem. Osiadł na płytkiej wodzie, mamy więc możliwość zajrzenia do jego wielu zakamarków.

 

Mocno pedałujemy w kierunku wraku

 

Marcin poluje na taaaakieeee ryby

 

Dzisiejszy dzień znów uważam za bardzo udany, jak zwykle zresztą. Jutro rano ruszamy już dalej. Skoro mieliśmy przyspieszyć to przyspieszamy.

 

26.05.2017

Spaceruje po kolejnej niewielkiej tongijskiej wiosce na sąsiedniej wyspie i dopada mnie znużenie. Trudno tutaj zawiesić na czymś oko, okolica wygląda jak nieco powiększone polskie ogródki działkowe - prosty parterowy domek postawiony gdzieś w głębi działki otoczonej  płotem. Dookoła niego rośnie trawnik i kilka drzewek.  Po ulicach wałęsa się dużo świń i wychudzonych psów. Ludzi prawie nie widać.

 

Lokalni mormoni (od pasa w górę) Tongijczycy (od pasa w dół) i Polinezyjczycy (obuwie)

 

Zwracam tu uwagę na nietypowe sklepy spożywcze. We wszystkich tutejszych niewielkich wsiach sklep zlokalizowany jest w niewielkim murowanym lub blaszanym budyneczku przypominającym kontener z jednym dużym zakratowanym oknem. W owej kracie wycięty jest kolejny niewielki otwór służący do kontaktu z klientem. We wnętrzu panuje półmrok na tyle duży, że ledwo można dostrzec skośnookiego sprzedawcę. O podziwianiu dostępnych towarów nie ma mowy, jest zbyt ciemno. Robiąc zakupy trzeba się nachylić i wepchnąć głowę w małe okienko. Co dalej ? – nie wiem, całość mnie odstrasza i zniechęca od jakichkolwiek zakupów.

 

Zakupy prawie jak w biedronce

 

Skoro wieś nie przypadła nam do gustu to przesuwamy się kilka mil i kotwiczymy na pobliskiej plaży. Kąpiel w wodzie jest orzeźwiająca, głównie ze względu na temperaturę wody która spadła o kilka stopni w porównaniu do Polinezji Francuskiej. Dłuższy spacer po plaży zaowocował kolejną porcją muszelek zebranych przez dziewczyny, skrycie później chowanych do plastikowego pudełka.

 

27.05.2017

Rano pokonujemy kolejne kilka mil i rzucamy kotwicę przy Pangai, największej miejscowości w całej grupie wysp Ha’apai. Trudno mówić o miasteczku jeżeli zamieszkuje tu trochę ponad tysiąc mieszkańców. Ale domki nieco się powiększyły, płoty polepszyły, trawniki częściej przycięte no i od czasu do czasu pojawia się nieco większy budynek szkolny lub straży pożarnej. Wreszcie można wejść do sklepu i pobuszować pomiędzy czterema niezbyt długimi półkami. Nadal panuje tu półmrok, zastanawiam się czy na zakupy nie powinienem chodzić z latarką. Ciekawym urozmaiceniem w spacerze okazuje się mecz rugby. Z trudem odgaduję reguły gry, a dynamiczne akcje przeplatane są zdecydowanie zbyt długimi przerwami na ustawianie się zawodników. Fanem tej gry raczej nie zostanę, no chyba że przyjedzie tu drużyna „All Blacks”.

 

Ostra rywalizacja w rugby pomiędzy sąsiednimi wioskami

 

Największym zaskoczeniem okazuje się właścicielka jedynego chyba tu niewielkiego baru. Ma na imię… Magda, jest Polką i przyjechała do Pangai około dziesięć lat temu z Nowej Zelandii, a tam z kolei trafiła po wielu bardzo orientalnych podróżach po całym Świecie. Nie spodziewał bym się tutaj rodaków, widać bardzo nietypowe są czasem drogi migracji. Wypiliśmy po zimnym piwku i porozmawialiśmy o życiu na morzu i na Tonga, to drugie okazuje się wcale nie takie łatwe. Tongijczycy mimo że uśmiechnięci i bardzo przyjacielscy nie integrują się zbytnio z obcokrajowcami. Wolą przesiadywać całymi dniami w domach nic nie robiąc. Praca jest tylko dla nielicznych, reszta bazuje na dolarach przesyłanych od rodzin które wyjechały szukać szczęścia za granicą. Państwo także liczy na wsparcie z zagranicy, prawie połowa budżetu to pieniądze otrzymywane od rządów innych krajów Świata. Można by zatem rzec, że od lat nic się tu nie zmienia, no poza zadłużeniem Tonga, to stale rośnie, ale wydaje się, że nikt się tym za bardzo nie przejmuje.

 

Magda i jej przydrożny bar

 

 

29.05.2017

Kolejne dni pływamy po grupie wysp Vava’u. To dziesiątki niewielkich wysepek przypominających kopce porośnięte gęsto różnorodnymi drzewami. Kilkukrotnie cumujemy w niewielkich zatoczkach, głównie po to aby zażyć kąpieli wodnych i popływać po okolicznej rafie.

 

Małe bajkowe wysepki Vava’u

 

Najpiękniejsza jednak okazuje się grota „Swallow” do której można wpłynąć pontonem. Jej piękno ukazuje się jednak dopiero po zanurzeniu głowy w wodzie. Błękitne światło wpadające przez wąskie wejście migocze tysiącami promieni. W toni wodnej pływa kilka ławic niewielkich srebrnych rybek. Jest ich dwanaście tysięcy trzysta osiemdziesiąt siedem sztuk (lub coś koło tego). Nurkujemy to w poprzek, to wzdłuż. Ganiamy za rybkami które zawsze w ostatniej chwili uciekają gdzieś na bok, co ciekawe, wszystkie w dokładnie w tym samym kierunku i momencie. Jak one to synchronizują? Nie możemy się nacieszyć widokami i spędzamy w grocie pewnie z godzinkę.

 

Podwodne wejście do groty

 

Bolo nurkuje w pozycji na Supermana

 

Czas płynąć do Neiafu, największego miasta w północnym Tonga. Na kotwicowisku ze trzydzieści jachtów, to jakiś super tłok jak na ostatnie miesiące. Ciekawe co oferuje miasto, ale to sprawdzimy dopiero jutro.

 

NIESPODZIANKA

 

Poniżej nasza najświeższa jeszcze jaskinią pachnąca superprodukcja filmowa (koniecznie oglądajcie w HD). Zachęcamy do komentowania.

 

 

 

Z krainy 67 wysp nadawał Bolo


Wyprawa współfinansowana jest ze środków Miasta Szczecin.

Partner wyprawy.

 


Partnerzy medialni:

         
 


O wyprawie przeczytasz także w:
     Rejsuj.pl                             
 

 


 

7 continents 4 oceans - the longest way around the Wolrld.