Kiedy to dokładnie się wydarzyło nie pamiętają najstarsi tutejsi mieszkańcy, ale zarzekają się, że tysiące lat temu. W owych czasach mężczyźni (ojcowie z synami) mieszkali w pewnym oddaleniu od kobiet (matek z córkami), przez co ogólnie kontakty damsko-męskie młodych Vanuańczyków były dość utrudnione. Małżeństwa zawiązywały się dość szybko, a młodzi nie znali się zbyt dobrze. Gdy pewien młody mężczyzna o imieniu Tamalie poślubił swoją żonę, nie bardzo wiedział jak się zabrać za te małżeńskie rzeczy. Przez ponad tydzień robił nocne podchody chcąc szybko zdobyć przysłowiowe bazy.
W końcu jego żona nie wytrzymała zbyt energicznego postępowania męża i uciekła do lasu. On podążył za nią, a gdy się w tym zorientowała, wspięła się na wysokie drzewo ukrywając się w liściach. Jak łatwo się domyśleć, mąż także rozpoczął wspinaczkę ku górze i swej miłości. Wystraszona kobieta szybko zrobiła z liści dwie liny której końce przywiązała do drzewa i swoich kostek. Gdy jej mężczyzna był już blisko rzuciła się głową w dół. To samo natychmiast zrobił jej mąż, z tą różnicą, że ona zawisła na splecionych linach nad ziemią a on zginął skręcając sobie kark.
I tak rozpoczął się rytuał o nazwie Nanggol, po angielsku land diving, czyli nurkowanie ku ziemi. Ponoć początkowo na linach zrobionych z pnączy liany skakały wyłącznie kobiety, ale dość szybko ten przywilej przejęli mężczyźni. Dziś ceremonia związana jest ze zbiorami warzywa jam, które na Pacyfiku zastępuje nasze ziemniaki i odbywa się w okresie od kwietnia do czerwca. Jest to też okazja dla mężczyzn, aby zaprezentowali swoje męstwo, zdrowe ciało i odwagę okolicznym kobietom. Skoczkowie wierzą, że dzięki swoim wyczynom pozbywają się też wszelkich chorób oraz problemów fizycznych związanych z nadchodzącym sezonem deszczowym. No i zapewniają przecież dobre zbiory.
Sama wieża o wysokości do trzydziestu metrów budowana jest przez dwudziestu mężczyzn przez około miesiąc. Symbolizuje ona męskie ciało, z głową, ramionami, klatką piersiową i kolanami. Wysunięte do przodu platformy z których odbywają się skoki symbolizują penisy, a podpory położone niżej pochwy. Przyznam się, że ja wszystkiego zbyt wyraźnie nie dostrzegam, a może nie chcę dostrzegać. Ale przyznać muszę, że wieża wygląda jak zbiór niechlujnie poukładanych patyków, myślę jednak, że jej konstrukcja jest bardzo starannie przemyślana.
Tutejszą wieżę do skoków widać z naszego jachtu, więc droga ku widowisku nie była zbyt długa. Na dole znajdują się porozstawiane pieńki, siedziska dla publiczności. Trzeba otwarcie przyznać, że dzisiejsze land diving jest trochę robione pod turystów. Ale tylko trochę, nadal sztywno trzymają się reguły, że skoki odbywają się jedynie przed zbiorami jamu. Nie łatwo też na tą wyspę przeciętnemu Kowalskiemu dostać. Lądowi turyści mogą wprawdzie wykupić wycieczkę niewielkim samolotem turystycznym i przylecieć na skoki ze stolicy kraju, ale nie jest to atrakcja zbyt tania. Dziś spoza wyspy jest tylko dziesięć osób, wszyscy z jachtów zakotwiczonych tuż obok. Specjalnie zapytałem, czy zdarza im się skakać gdy nie ma żadnego turysty – „jak najbardziej, robimy to od tysięcy lat”, odpowiedział mi Luke, lokalny szef wioski. Myślę, że dla nich jest to nadal bardzo ważna tradycja, a ewentualni turyści dostarczają mieszkańcom dodatkowych miedziaków.
Wspinam się pod stromą górę by z bliska obejrzeć a nawet dotknąć wieżę. Na górze zgromadziła się pokaźna grupka dzieciaków i kilku mężczyzn ubranych w tradycyjne stroje. Hmm, stroje… to może za dużo powiedziane. W rzeczywistości są nagusieńcy, jedynie penis owinięty jest jakimś długim liściem a następnie przewiązany wokół bioder. To wszystko co mają na sobie, ale to równie ważny element tej tradycji. Później pojawią się kobiety przyodziane w spódnice z trawy i wszyscy razem rozpoczną śpiewać jakąś starodawną pieśń. Rozpoczął się ceremoniał skoków ku ziemi.
Na początku na najniższej platformie wieży pojawia się może dziesięcioletni chłopiec. W rzeczywistości już nawet siedmiolatkowie zaczynają skakać.
Mistrz ceremonii który też w praktyce odpowiada za bezpieczeństwo, przywiązuje chłopcu do nóg dwie liny, a właściwie specjalnie dobrane długie pnącza liany. Są mocne i ponoć trochę elastyczne, choć jak później sprawdzałem ich rozciągliwość to według mnie jest ona na poziomie zero. Są one przywiązane powyżej kostek jakąś kolejną naturalną drzewiastą liną przypominającą postrzępioną włóknistą korę. Nie ma tutaj nic nowoczesnego. Nawet długość liny określana jest „na oko” na podstawie wzrostu i wagi skoczka. A musi być dobrana z dokładnością do kilku centymetrów, bo gdy jest zbyt długa skoczek dolatuje do ziemi i łamie sobie kark, lecz gdy jest zbyt krótka skoczek nie zatrzyma się na piaszczystym zboczu i uderzy z impetem w wieżę. Idealny skok to taki, że w momencie wyhamowania ręce dotykają ziemi. Temu odważnemu chłopcu liany zostały dobrane tak idealnie, że spadanie w dół zostało zatrzymane w momencie gdy jego bujne włosy dotknęły ziemi. Wszystko na styk.
Kolejni uczestnicy skaczą z coraz to wyższych platform, i przyznam, że coś mnie skręca w środku za każdym razem gdy nagle i gwałtownie są wyhamowywani w locie przez sztywne liny, a temu momentowi towarzyszy głośny trzask łamania kości. Nie, to oczywiście nie są kości, to łamie się nieznacznie podest do którego są u góry przymocowane, a który to zamocowany jest na specjalnym drewnianym klinie. To tak naprawdę jedyny element amortyzujący szarpnięcie, tyle tylko, że przy locie z trzydziestu metrów hamowanie odbywa się na dystansie może czterdziestu centymetrów. Zgodnie z zapisami w księdze rekordów Guinnessa, w momencie wyhamowania w najniższym punkcie lotu skoczkowie doświadczają największego przeciążenia jakiego doświadcza człowiek w naturalnych dla niego warunkach. Tuż po zatrzymaniu lotu w dół liany szarpią skoczka w kierunku wieży, i pewnie by do niej doleciał gdyby nie miękkie piaszczyste zbocze góry. Tak więc na koniec, delikwent ląduje zazwyczaj szorując po piachu.
Ostatni dzisiejszy skok odbywa się z najwyższej platformy, to wysokość około szóstego piętra. Wiem, że gdybym to ja tam się znalazł, też bym skoczył. Albo raczej spadł mdlejąc na sam widok przepaści pode mną. Szarpnięcie tym razem jest najmocniejsze, uderzenie twarzą w piach też nie wygląda jak by się tu wszyscy dobrze bawili. Zapada sekundowa cisza, nikt się nie rusza, ale po chwili ostatecznie skoczek podnosi się z piachu i szeroko uśmiecha. Dziś skoki były udane, nic nikomu się nie stało, więc zbiory powinny być obfite.
Dodam na koniec, że nie zawsze wszystko idzie jak po maśle. Wypadki śmiertelne zdarzają się niezwykle rzadko, a jeden z nastąpił podczas specjalnego pokazu zorganizowanego dla królowej Elżbiety II, która odwiedziła Vanuatu w 1974 roku. Było to mocno po sezonie, liany nie były odpowiednio sprężyste i po prostu pękły, a delikwent złamał sobie kark. Dużo częściej zdarzają się drobniejsze wypadki natury głównie ortopedycznej, choć i rozciętych głów i stłuczonych barków nie brakuje.
Dla mnie w tym widowisku jest coś makabrycznego i fascynującego, z przewagą na to drugie. Bardzo się cieszę, że mogłem być jego częścią, tym bardziej, że jak wspominałem, jest ono zarezerwowane naprawdę dla niewielkiej grupy osób.
PONIŻEJ FILM Z LETNIEGO GP W SKOKACH:
Z pod skoczni nadawał Bolo