Do Alotau (PNG) pozostało 455Mm
Ilość zużytej wody przez ostatnią dobę: 6 litrów
Ilość zjedzonych kostek czekolady: 14
Ilość fal, które weszły na pokład: któż by zliczył
01.07.2016
Przez trzy ostatnie doby żeglugi zrobiliśmy ponad czterysta mil. To bardzo dobry wynik dla dość ciężkiego i powolnego Wassyla. Zazwyczaj przy planowaniu żeglugi zakładam, że będziemy pokonywać sto mil na dobę, tak więc już mamy zaoszczędzony jeden dzień. Ten z pewnością wykorzystamy na uciechy portowe.
Siedzę na wachcie w kabinie nawigacyjnej na stopniach prowadzących do kokpitu. Tam co pewien czas wchodzi fala, więc lepiej jednak schronić się wewnątrz. Zresztą z tych stopni mam całkiem dobry widok, kabina nawigacyjna ma aż dziewięć dużych okien dookoła. Co chwilę ogarniam wzrokiem horyzont szukając czegokolwiek innego niż woda, niebo i chmury. Prawdopodobieństwo, że dojrzę inny jacht czy statek poruszający się w pobliżu jest bliskie zeru. Ocean jest wielki, statki żeglują swoimi odległymi szlakami, a jachty są mimo wszystko rzadkością. To trochę tak, jakby w Polsce było tylko dwadzieścia samochodów poruszających się po całym kraju. Jaka jest szansa, że się z jakimś spotkasz na najbliższym skrzyżowaniu?
Mimo to naprzemian czuwamy. Wiem, że są żeglarze, najczęściej samotnicy, którzy ustawiają żagle, autopilota oraz kilka alarmów, po czym kładą się spać. Budzi ich najczęściej trzepoczący żagiel, jeśli wiatr zmienił kierunek. Zresztą cofając się myślami wstecz, w ciągu naszego prawie już dwuletniego rejsu były chyba tylko trzy sytuacje, że na pełnym oceanie spotkaliśmy w niewielkiej odległości inny statek. We wszystkich przypadkach posiadały one nadajniki AIS, więc odpowiedni alarm obudziłby nas wystarczająco wcześnie. Siedzę i walczę ze zmęczeniem, ale zasnąć na drewnianych schodkach jest niewykonalne, może by tak do koi? Póki co wygrywa we mnie stara żeglarska szkoła mówiąca, że najważniejsza jest obserwacja. Siedzę więc i obserwuję – woda, niebo, horyzont, o… przeleciał ptak, znaczy, że coś się dzieje.
Siedzę na schodkach, rozglądam się dookoła, a tu kolejna fala przechyla nas mocno na prawą burtę. Wiatr wiejący od kilku dni z siłą sześciu stopni Beauforta zdołał dość mocno pomarszczyć ocean. Ale nie jest to słynna długa oceaniczna fala, która dość łagodnie obchodzi się z jachtami, ta jest trzymetrowa i dość stroma, jakby przedzierała się pod niewielki przeciwny prąd. Niektóre z tych fal załamują się tuż przy burcie z hukiem w nią uderzając. Dziesiątki litrów wody wpada na pokład, zazwyczaj w okolicach kokpitu. Wszystkie okna mamy pozamykane, jedynie przez zejściówkę dostaje się do wnętrza jachtu odrobinę powietrza. Trudno jest pod pokładem ustać gdy jachtem rzuca to na prawo, to na lewo. Maksymalny zarejestrowany dziś przechył wynosi czterdzieści siedem stopni. Teoretycznie łatwiej już wtedy chodzić po ścianie niż po podłodze. Z bujaniem organizm radzi sobie całkiem nieźle gdy jestem na pokładzie, widok horyzontu daje mózgowi dobry punkt odniesienia i ten ułatwia utrzymywanie równowagi. Ale pod pokładem nie wiesz, ani świadomie, ani podświadomie, jak szybko i jak mocno za chwilę przechyli się jacht. Niejednokrotnie leciałem w poprzek mesy czy kambuza łapczywie ręką szukając handrelingów aby się przytrzymać. Może dla tego pod pokładem większość czasu spędzam w koi, a i tam zdarza mi się nie do końca kontrolowanie przekręcić na drugi bok. Największe wyzwanie jest jednak w kambuzie.
Spróbujcie coś ugotować, gdy cała kuchnia się buja na obie strony. Woda ochoczo wylewa się z garnków, te natomiast ochoczo zlatują z kuchenki. A kucharz? Też nie ma łatwo, dobrze, że u nas w kambuzie jest dość wąsko, lot na przeciwległą ścianę liczy sobie tylko kilkadziesiąt centymetrów, mimo to i tak bywa bolesny. Szczęśliwie ja rzadko bywam kucharzem, a na zmywaku zapieram się o ścianę i jakoś daję radę. I tak to sobie płynie życie na naszym rozbujanym Wassylu, godzina za godziną, wachta za wachtą, dzień za dniem.
Z rozbujanego morza Salomonowego nadawał Bolo