Po kilku tygodniach opuszczamy Markizy aby udać się na rajskie atole Tuamotu.
Markizy, zupełnie odmienne od wysp Gambier czy Puka Puka zrobiły na nas ogromne wrażenie. Są to wyspy spektakularne, wystrzelają wprost z oceanu pionowymi strzelistymi wulkanicznymi górami. Najmłodsze pod względem geologicznym, nie wykształciły jeszcze rozbudowanej bariery raf koralowych, nad czym najbardziej ubolewał Marcin. Mimo to zapamiętale oddawał się swoim dwóm nowym namiętnościom: polowaniu na rybki z kuszą oraz hodowli własnych skrzeli.
Wspomnienie tych pięknych wysp pozostanie z nami długo a szczególnie wyraziste obrazy warto i przed Wami odmalować.
Przede wszystkim przyroda. Bujna, wspaniała, tropikalna zieleń we wszystkich dostępnych w naturze odcieniach. Palmy kokosowe, strzeliste i smukłe, z zielonym „afro” na czubkach, pod którymi lepiej nie siadywać bo można oberwać kokosem, bananowce, chlebowce, pomelo, oraz aromatyczne limonki – to wszystko rośnie tu w naprawdę dużych ilościach. Aby otrzymać kiść zielonych bananów prosto z drzewka lub napakować plecak soczystymi pomelo wystarczy poprosić kogoś z lokalsów z co bogatszym ogródkiem lub po prostu przejść się kawałek za wioskę i nazbierać samowolnie dojrzałych owoców. Niektórzy powiedzieliby, ze to szaber albo granda ale tutaj ludzie żyją sobie spokojnie i raczej się tym nie przejmują. Owoców jest taki urodzaj, że sami nie są w stanie wszystkich spożytkować (choć oczywiście elegancko jest zapytać zanim się komuś obrobi krzaczki).
A propos mieszkańców… sympatyczni ludzie o pogodnym usposobieniu. Żyją w małych grupach, wszyscy się znają a niejednokrotnie wszyscy są jakoś skoligaceni. Spędzają czas razem. Wieczorami cała wioska schodzi się na placyk i zaczyna się wielkie grillowanie, turnieje gry w bule, mecze siatkówki i piłki nożnej. Wszędzie biegają dzieciaki i młodzież choć to chyba ze względu na okres szkolnych wakacji. Większość dzieci z klas starszych niż szkoła podstawowa uczy się na co dzień w Papeete. Mieliśmy szczęście trafić akurat na okres lipcowego festiwalu, który dodatkowo wzmógł wrażenie życia w wielkiej wspólnocie i ogólnej integracji.
Festiwal oficjalnie zaczyna się czternastego lipca razem ze świętem Zdobycia Bastylii i trwa prawie do końca miesiąca. W tym czasie mieszkańcy każdej wioski na każdej wyspie przygotowują tradycyjną choreografię, uczą się starych polinezyjskich pieśni i przygotowują niesamowite stroje z liści palmowych, traw i kwiatów. W wieczór pokazu tancerze w swych misternych strojach dają występ w ramach konkursu.
Niesamowicie emocjonalne tańce oraz pieśni wykonywane w lokalnym języku i przepełnione klasyczną polinezyjską kulturą zawierają elementy dawnych tradycji, a więc kult boga Tiki, cześć dla ziemi i roślin a także opowiadają legendę o ptasiej księżniczce (przynajmniej na ile udało nam się odczytać przekaz tanecznych opowieści). Od nauczyciela z Ua Huka imieniem Roca, który był naszym przewodnikiem po wyspie, dowiedzieliśmy się, że motyw przewodni pokazów zmienia się i co roku opowiada inną legendę z dorobku przodków Wyspiarzy.
Zakochaliśmy się w przepięknych polinezyjskich pieśniach a wieczory spędzone wśród lokalsów przy widowiskach tanecznych na pewno pozostaną jednym z ciekawszych wspomnień z podróży.
Kiedy teraz myślę o Markizach jeszcze jedna rzecz przychodzi mi na myśl. W zasadzie nie do końca przez nas rozwiązana zagadka tych wysp. Mianowicie: z czego ci ludzie tutaj żyją?
Poza Atuoną i Taiohae – dwoma największymi miejscowościami archipelagu (ponad tysiąc mieszkańców) są tu tylko malutkie wioski od kilkuset mieszkańców do osad poniżej setki dusz. Turystów nie ma tu zbyt wielu, nie na tyle żeby żyła z tego cała wyspa. W wioskach są zwykle sklepik, poczta, merostwo czyli „urząd miejski”, czasem knajpka. Miejscowi artyści trudnią się rękodziełem wytwarzając drewniane Tiki, manty oraz inne ozdoby a także misternie rzeźbioną biżuterię z kości. Większość tych rzeczy, pięknych ale w zawrotnych cenach, czeka na pasażerów statku zawijającego tu kilkanaście razy w roku lub jest wysyłana do „galerii” w Papeete (galerie rękodzieła nazywają się tutaj artisanat). Część mieszkańców trudni się jeszcze wytwarzaniem kopry. Są to łuskane, suszone kokosy, eksportowane potem w świat, wykorzystywane do wyrobu oleju kokosowego, wiórków kokosowych oraz w branży kosmetycznej.
Wymienione formy zatrudnienia nie przynoszą chyba przysłowiowych „kokosów”, a jednak przy każdym domu stoi przynajmniej jeden, dobrej klasy terenowy samochód (często nowiutka Toyota Hilux). Na pytanie „z czego ludzie żyją?” wspomniany już Roca odpowiedział prosto: kopra, artisania, Francja.
Fakt, rząd francuski przeznacza zapewne spore sumy na pomoc swoim protektoratom. Loty dzieci do szkół w Papeete są dofinansowane, niektóre produkty w sklepach także, dodatkowo jest wiele stanowisk opłacanych przez rząd ale czy to wystarcza aby każdy miał wielki samochód?
Na koniec Roca omijając nieco odpowiedź na nasze pytanie o pochodzenie pieniędzy na samochody, powiedział coś bardzo mądrego, co warto zapamiętać.
Wyspiarze niewielką wagę przywiązują do pieniędzy. Pomijając wybrane artykuły, są prawie samowystarczalni. Mają owoce, trochę warzyw, łowią ryby a jak trzeba, od czasu do czasu zapolują na dziko żyjące kury, świnie lub kozy.
On sam był niedawno w Paryżu. Został tam zaproszony gdyż w jednym z muzeów otwarto wystawę sztuki polinezyjskiej. Zwiedził miasto, poznał jego życie i problemy i stwierdził z rozbrajającą szczerością, że woli być biedny na Markizach niż bogaty w Paryżu.
Daje to do myślenia tym, którzy rozważają ucieczkę od cywilizacji i jej dziwacznych problemów.
Żegnając Markizy, nadawała Natalia