Udało się odebrać paczki z DHL. Wraz z paczką otrzymałem zestaw 15 stron przypisanych do nich dokumentów, w tym ten najważniejszy - od celników, że zwolnieni jesteśmy od cła. Przyjechało mnóstwo części, w tym ta chyba najważniejsza – komplet naprawczy łożysk do rollera. Teraz tylko jeszcze drobne naprawy, zakupy i możemy właściwie ruszać w morze.
25.03.2017
Marcin dalej walczy z rolerem, nie jest łatwo wydłubać stare połamane łożysko, w końcu siedziało tam latami, zalewane co dzień słoną wodą. Miało prawo lekko skorodować, napęcznieć, zaklinować się. Skończyło się na rozwiercaniu śrub i porządnym młotku, ale się udało. Dobrze jest mieć zawodowego bosmana na pokładzie.
25.03.2017
Zamustrowała do nas Laura, dawniej Lady Erel. Tak nazywa się łódka na której przypłynęła do Papeete blisko rok temu. Pracowała w jakimś biurze architektonicznym a wieczorami przesiadywała na swoim pokładzie. Grześ chyba zbyt często z uśmiechem pozdrawiał ją Bonsoir, a potem przesiadywał na małym „tête-à-tête”. Od słowa do słowa (a owe słowa są dla nas do dziś tajemnicą) i Laura będzie płynąć z nami. Miesza się więc na pokładzie język polski z angielskim, przeplatany odrobiną francuskiego. Będzie ciekawie.
26.03.2017
Dziś są Magdy urodziny. Jest nadal tak młodziutka, że chyba można nawet wprost podać ile liczy wiosen: 22, czyli jeszcze poniżej VAT. Wieczorkiem w kokpicie małe przyjęcie. Jest sałatka z owocami morza, jajeczka faszerowane, szyneczka i tort bezowy. Wszystko ‘home made’, a właściwie ‘boat made’. Wspominamy co każdy z nas robił jak miał 22 lata. Artur w tym wieku rodził pierwszego syna – Grzesia, Grześ natomiast w wieku 22 lat rozpoczął podbój berlińskich klubów. Natalia w tym wieku rozpoczęła rejs dookoła Świata a Marcin zaciekle studiował. Ja pamiętam z tego okresu koncert Michaela Jacksona w Polsce i mój pierwszy poważny rejs Głowackim z Trzebieży do Londynu i z powrotem – ach to były czasy. Tak sobie myślę - pięknie mieć 22 lata…
Należy się jeszcze wyjaśnienie tytułu. Otóż ze swoich najgłębszych bakistowych czeluści wyciągnąłem żelazne zapasy coca-coli, zakupione jeszcze gdzieś w Chile. Patrzę, a tu termin ważności upłynął miesiąc temu. „Co się może zepsuć w coli?” – śmieją się wszyscy dookoła. Nieśmiało otwieram pierwszą schłodzoną butelkę, próbuję, ale smak jakiś taki inny, niewyraźny. Ani słodkie, ani kwaśne, jakby mocno wywietrzały. Nawet mrużąc oczy pić się z przyjemnością tego nie uda. Co tu zrobić – przecież nie wyleję dziesięciu butelek jak tutaj w Papeete flaszka kosztuje 16 złotych. Przypominam sobie o małej flaszeczce soku Herbapol o smaku coli, który to otrzymałem jeszcze w Szczecinie na trudne chwile od Karoliny. Może by tak wymieszać? I to, i to cola, i to, i to już przeterminowane. Wlewam odrobinkę syropu coli do coli i… działa. Smak się wyostrzył, lekka słodycz przybyła. Nie jest to to samo co oryginał ale działa. Zapasy jakoś uratowane. No to teraz mam 120% coli w coli…
Jak dobrze pójdzie to w środę ponownie ruszamy na ocean… ten prawdziwy i ten z marzeń.
Z cytrynowym smakiem bezowego torciku nadawał Bolo