Wczoraj podczas nocnej wachty prowadziłyśmy z Olą ożywioną rozmowę gdy do naszych nozdrzy dotarł dziwny zapach. „Czujesz to?” - spytała Ola. „Tak…”. Wyszłam na pokład i wciągnęłam w płuca południowy wiatr. Niósł ze sobą jakiś nietypowy zapach. W chłodnym powietrzu wyraźnie czułam ciepłe powiewy. Pachniało…, ale czym? Jakby gorącym kurzem, rozgrzaną ziemią… Pustynia! – pomyślałyśmy jednocześnie. W powietrzu ewidentnie czuć było zapach tego wielkiego lądu. Co prawda od brzegów Australii dzieliło nas niemal 100 mil, a jednak wiatr niósł ze sobą cząstkę rozgrzanego pustynnego powietrza. Dość niesamowite wrażenie. Przez resztę wachty wychodziłyśmy na zmianę aby jak najbardziej chłonąć to zjawisko.
Po jakimś czasie ten zapach się zmienił, stał się bardziej intensywny. Nagle poczułyśmy jakby swąd palonego sprzęgła… Szybko zrobiłam obchód Wassyla wsadzając nos w każdy kąt i sprawdzając czy to przypadkiem nie tli nam się coś pod pokładem. Pożar na morzu to największe zagrożenie dla jachtu i jego mieszkańców. Jednak szybka kontrola nie wykazała niczego niezwykłego, żadnych dziwnych zapachów pod pokładem. Ola pierwsza zauważyła, że to chyba jednak z zewnątrz, że to ten wiatr. Faktycznie. Okazało się, że intensywny zapach spalenizny znowu dotarł do nas z brzegów Australii. Obie prawie równocześnie pomyślałyśmy to samo – pożar buszu gdzieś na kontynencie! Nawet Bolo wychodząc o północy na zmianę wachty od razu zwrócił uwagę, że chyba coś się pali. „Spokojnie, to z zewnątrz” - odpowiedziałyśmy. „Pewnie płonie las” – stwierdził Bolo. Zapach był naprawdę sugestywny i intensywny i tak podziałał na naszą wyobraźnię, że towarzyszył nam już do samego rana, wypełniając każdy zakamarek jachtu.
Wąchanie wiatru może wydawać się dziwne, ale na morzu ma naprawdę duże znaczenie. Kiedyś tego nie rozumiałam i nawet odrobinę wyśmiewałam morskie opowieści o tym, jak to dawni marynarze z zapachu wiatru czerpali informacje. Nawet tekst jednej z popularnych szant mówi: „na decku stary wąchał wiatr”. Teraz, kiedy sama uczestniczę w długim rejsie i przez kilka lub nawet kilkanaście dni nie widzę lądu zmiana zapachu powietrza jest dla mnie zauważalna. Już tego nie bagatelizuję, uczę się „czytać” te zapachy i je rozpoznawać. Tak jak dawni marynarze…
Chłodny powiew wiatru, niosący wilgoć i silniejszy szkwał może zwiastować deszcz. Masa ciepłego powietrza i zmiana temperatury, odczuwalne szczególnie w nocy to może być zmiana frontu lub… bliskość lądu. Czasem wiatr przywieje zapach lasu, mokrej ziemi, specyficznej ziemnej wilgoci lub…gorącego pustynnego kurzu. To nieodzowny znak, że ląd jest blisko. Zapewne takich właśnie znaków wypatrywali kapitanowie na dawnych żaglowcach, wyruszający w poszukiwaniu nowego lądu. Po długiej przeprawie i zmaganiu z żywiołem „zapach lądu” przychodzący z wiatrem to jakby najdroższe perfumy.
„Wąchając Australię” szukam w pamięci innych przykładów, kiedy udało mi się wyczuć coś w powietrzu. Nie tak dawno w Cieśninie Torresa, kiedy byliśmy bardzo blisko lądu wydawało mi się, że czułam zapach eukaliptusów. Wtedy myślałam, że to tylko moja wyobraźnia podsycona rozmowami o kangurach i misiach koala płata mi figle. Teraz myślę, że tamten zapach mógł być jednak prawdziwy. Wspominam dalej…
Jedno z bardziej „pachnących” miejsc to fjordy i zatoki w Patagonii, szczególnie te prowadzące bezpośrednio pod czoło lodowca. Tam pachniało zimą, śniegiem, ale też morską wilgocią. Chłodny powiew spod lodowca napawał odrobinę grozą ale też budził fascynację potęgą natury i samego zjawiska jakim są piękne, błękitne lodowce.
Kolejne miejsce, którego zapach zapamiętałam to Wyspa Robinsona Crusoe. Zbliżaliśmy się do niej tuż przed świtem, gdy niebo powoli nabierało różowych i pomarańczowych barw. Słońce wstawało nad wysokimi skalistymi szczytami wyspy Aleksandra Selkirka. Ale zanim byliśmy w stanie rozpoznać kontury poszczególnych szczytów i dostrzec miasteczko przycupnięte nad brzegiem zatoki do naszych nozdrzy doleciał zapach. Piękny zapach mokrego od rosy iglastego lasu… I rzeczywiście okazało się potem, że zbocza wzgórz pokryte są dość bujną roślinnością.
Pośród miejsc, które odwiedziliśmy Wassylem pawie każde miało jakiś swój charakterystyczny zapach, który dało się wyczuć już z wody, z większej odległości. Zapach niesiony wiatrem. Wyspy bardziej zalesione, o bujnej wilgotnej roślinności, jak na przykład Gambier i Markizy, pachniały bardzo intensywnie dżunglą. Z kolei wyspy koralowe i atole Tuamotu pachniały delikatniej, na ogół koprą czyli suszonymi kokosami. Marcin kiedyś powiedział, że dla niego te wyspy z daleka pachną ciastkami kokosowymi. Coś w tym jest. Czując ten zapach każdy z nas miał przed oczami zbliżony obraz.
To też jest jeden z niewątpliwych uroków żeglarstwa. Człowiek staje się bardziej wrażliwy na naturę i otwiera się na to, co świat zewnętrzny chce mu przekazać przez różne bodźce, także zapachy. Dla kogoś kto nigdy na morzu nie był wąchanie wiatru może wydać się dziwne. Może Czytelniku odnosisz wrażenie, że zbyt długie przebywanie na oceanie ma zły wpływ na naszą (moją) psychikę. No bo co to za pomysł: wąchać wiatr…
Myślę, że łatwiej to zrozumieć komuś, kto wędruje po górach. Kiedy idzie się po tych bezdrożach, będąc otoczonym otwartą bezkresną przestrzenią, patrząc na przepiękne widoki z grani. Wieczorny powiew wiatru czasem przynosi zapach ogniska. To znak, że schronisko – cel naszej wędrówki jest niedaleko! Znika wtedy zmęczenie, rośnie w nas motywacja – jeszcze kilka kroków i będziemy na miejscu. A tam czeka na nas ciepło płonącego kominka, pieczone kiełbaski i zimne piwko…
Dla żeglarza zapach lądu niesiony przez wiatr jest obietnicą bezpiecznego portu, odpoczynku, odkrycia nowego, nieznanego jeszcze lądu. Teraz wystawiam twarz na wiatr i czekam aż pojawi się nowy, nieznany jeszcze zapach Azji - pachnącej orientalnymi przyprawami i egzotycznymi potrawami. Czekam na zapach nowej przygody…
Wąchając wiatr nadawała Natalia