20.12.2017
Safari, to słowo które powinno się od razu pojawiać przy podróżach do Afryki. W RPA jest kilka parków naturalnych w których można zobaczyć tak zwaną Wielką Piątkę (Big 5). To określenie obejmujące pięć gatunków dużych ssaków, zamieszkujących Afrykę: afrykańskiego słonia sawannowego, nosorożca czarnego, lwa, bawoła afrykańskiego i lamparta.
Termin został wprowadzony przez myśliwych polujących na grubą zwierzynę. Głównym kryterium wyboru gatunków nie były osiągane rozmiary (dlatego nie łapie się tu żyrafa), lecz stopień trudności i ryzyka związanego z ich upolowaniem. Zwierzęta Wielkiej Piątki znane są ze swej waleczności, zwłaszcza kiedy zostaną zranione. Zwierzęta te tradycyjnie uważane są za najgroźniejsze na kontynencie, co jednak nie odpowiada w pełni prawdzie, jako że najwięcej osób w Afryce zabijają niezaliczone do tej grupy hipopotamy.
Być w Afryce i nie zaliczyć safari to jak być we Włoszech i nie zjeść pizzy, być w Irlandii i nie spróbować Guinness'a, być w Paryżu i się nie całować. No może trochę się zagalopowałem. Wprawdzie cena za te atrakcje znajduje się na przeciwległych biegunach skali, ale nie ma co się tym zamartwiać i trzeba coś zorganizować. Ze względu na koszty i odległości rezygnujemy z wyprawy do najsłynniejszego parku Krugera wybierając drugi co do popularności i najstarszy w RPA Hluhluwe–Imfolozi Park. Decydujemy się na ofertę trzydniowego safari obejmującego rejs po rzece, całodniową wycieczkę do parku "szluszlułi" w poszukiwaniu Big 5, nocne safari w buszu i wycieczkę po sąsiednim nieco mniejszym parku Isimangaliso.
O dziesiątej rano odbiera nas z mariny kierowca i przez ponad trzy godziny jedziemy w kierunku miasteczka St. Lucia. Tam mieści się nasz hotel oraz biuro firmy w której wykupiliśmy wycieczkę. To niewielkie miasteczko w całości utrzymuje się z turystów przyjeżdżających na safari. Na głównej ulicy znajdują się knajpki, restauracje, sklepy i biura turystyczne, a po bokach rozsiane są różnego rodzaju hotele i bungalowy. Nasz okazuje się być prowadzony przez starszą białą Panią. Choć całe życie mieszka w RPA to akcentem a w szczególności zachowaniem przypomina Brytyjkę okresu międzywojennego. Otacza ją mnóstwo serdeczności i ciepła, no i ten akcent, choć nie zawsze rozumiem co do mnie mówi.
O godzinie szesnastej udajemy się nad pobliską rzekę i wsiadamy do niewielkiej otwartej łodzi z której będziemy podziwiać najniebezpieczniejsze zwierzę w Afryce - hipopotama. Charakterystyczny beczkowaty tułów, krótkie nóżki i duża głowa zwieńczona malutkimi sterczącymi uszkami (prawie jak u Shreka) sprawiają wrażenie sympatycznego zwierzaka. Aż trudno uwierzyć, że te olbrzymy osiągające nawet do czterech ton wagi są wegetarianami. Dzień niemal zawsze spędzają wodzie, dzięki czemu skutecznie chłodzą się nawet w największe upały. Natomiast wieczorem i nocą, kiedy robi się nieco chłodniej wychodzą na brzeg w poszukiwaniu jedzenia. Ich ulubiony specjał to trawa. Aby się najeść do syta, musi za jednym razem zjeść około sto kilogramów trawy.
Nazwa hipopotam pochodzi z języka greckiego i oznacza rzecznego konia. I choć przypominają one w rzeczywistości bardziej świnię, to gatunkowo najbliżej im do waleni, czyli wielorybów, morświnów oraz delfinów. Trudno dostrzec to podobieństwo.
Hipcie to zwierzęta stadne – żyją w grupach, które liczą od 10 do 40 osobników. Samce zacięcie bronią swojego terytorium, nie pozwalając zbliżyć się obcym. Zwierzęta te sprawiają wrażenie sympatycznych i przyjaznych, ale to tylko pozory. Gdy „ziewają”, odsłaniają swoje trzydziesto centymetrowe zęby. Ale nie okazują w ten sposób znużenia, a zniecierpliwienie. Nie warto zakłócać miru domowego tych stworzeń, jeśli nie chce się być przez nie zaatakowanym. Najniebezpieczniejsze jednak są w nocy, kiedy udają się na poszukiwanie jedzenia w głąb lądu. Potrafią w tym czasie przewędrować nawet kilkanaście kilometrów, nie rzadko przemierzając główne ulice pobliskich miasteczek. Hipopotamy są bardzo nieprzewidywalne, trudno zgadnąć, jak się w danej chwili zachowają. Zaniepokojone stają się bardzo groźne, jeśli wejdziemy im w drogę potrafią pomimo dużej masy ciała bardzo szybko zaatakować, a ich potężna paszcza przegryza człowieka na pół. Dlatego lepiej nie stawać na ich drodze, a w przypadku zagrożenia jak najszybciej uciekać na drzewo.
W rzece wyraźnie widać niewielkie skupiska hipopotamów. W grupie jest zazwyczaj jeden lub dwa samce, kilka samic i gromadka młodych osobników. Podpływamy powoli zachowując bezpieczną odległość. Widać, że niektóre z nich się niecierpliwią. Stają na nogach prezentując swoje olbrzymie cielsko. Ich otwarta paszcza też robi wrażenie, a szczególnie wielkie grube kły. Nie mam pojęcia jak one się mieszczą w paszczy po jej zamknięciu. Pływamy od jednej do drugiej grupki hipciów podziwiając po drodze również ptaki (w tym orły) i inne wodne stworzenia których najgroźniejszym reprezentantem jest krokodyl. Hipcio, hipcio, co chwilę powtarza Natalia, ale z bliska faktycznie widać, że jest się czego bać. Wycieczka skończyła się po dwóch godzinach a my po powrocie szybko zapadliśmy w sen. Jutro pobudka przed piątą rano i całodniowe safari.
21.12.2017
Dokładnie o piątej rano wsiadamy do otwartego terenowego samochodu Toyota kierowanego przez Carla, naszego przewodnika. Wraz z kilkoma innymi osobami jedziemy prawie godzinę w kierunku bramy prowadzącej do parku. Nietknięte ludzką ręką tereny Hluhluwe-Imfolozi obejmują piękne pagórki, podzwrotnikową puszczę, las akacji oraz rzeki wzdłuż których rosną palmy. Żyją tu fantastyczne afrykańskie dzikie zwierzęta. Oprócz Wielkiej Piątki znajdziemy tu prawie sto innych gatunków zwierząt w tym: krokodyle nilowe, hipopotamy, gepardy, hieny, gnu, szakale, żyrafy, zebry, koby, niale, elandy, kudu, impale, dujkery, antylopy, guźce, dzikany, pawiany, małpy, żółwie, węże i jaszczurki. W parku żyje i lata nam nad głowami trzysta czterdzieści gatunków ptaków. Nasz przewodnik który się w nich specjalizuje rozpoznaje ponad setkę z nich, mając przy tym częściowy daltonizm. Może dlatego siedemdziesiąt gatunków potrafi zidentyfikować po samym śpiewie. Widać, że są one dla niego pasją.
Jest to najstarszy park – rezerwat dzikich zwierząt w RPA. W 1895 roku utworzono tu dwa parki – Hluhluwe i Imfolozi, potem je połączono korytarzem, a obecnie stanowią jedną całość. Głównym powodem założenia tych parków była chęć ochrony nosorożców których populacja drastycznie zmalała na terenie Afryki. Choć to niezrozumiałe, kłusownicy do dziś zabijają masowo te wspaniałe zwierzęta. Cenną zdobyczą są dla nich rogi które następnie sprzedają na dalekim wschodzie w cenie sześćdziesiąt tysięcy dolarów za kilogram (a jeden duży róg może ważyć nawet pięć kilogramów). Wykorzystuje się je w medycynie naturalnej, ponoć znakomicie wzmacniają potencję. Ale ta magiczna moc rogu jest jedynie legendą. Wszystkie współczesne badania wykazują, że ich lecznicze właściwości są takie same jak przy spożywaniu cukru, mąki lub kartofli. Jednak Chińczycy, Tajwańczycy i Koreańczycy płacą setki dolarów za kilka gram sproszkowanego rogu nosorożca. Dlatego zwierzęta te są do dziś masowo wyżynane. W całym RPA co osiem godzin ginie jeden nosorożec, a w tym parku co trzydzieści godzin. Walka z kłusownikami jest dość trudna i kosztowna. Parki są bardzo rozległe i nie wszędzie da się szybko dojechać samochodem, a na zaawansowany sprzęt brak jest pieniędzy.
Dość szybko dostrzegamy pierwsze wielkie osobniki. Początkowo skryte gdzieś w zaroślach z ciekawości wystawiają swój wielki łeb z małymi oczkami i potężnym rogiem. Wyglądają trochę na spłoszone. Pomimo, że drzemie w nich potężna moc wolą odwrócić się tyłem i spokojnie odejść na bezpieczną odległość. Ale gdy poczują zagrożenie potrafią z rozpędu zaatakować i wywrócić samochód, więc nasz przewodnik jest gotowy do ewentualnej szybkiej ewakuacji.
To co chcieliśmy tutaj zobaczyć najbardziej to słonie afrykańskie. To największe żyjące na świecie zwierzęta lądowe. Osiągają ponad siedem metrów długości, cztery metry wysokości i wagę do siedmiu i pół tony. To naprawdę duże zwierzę które żywi się... zieleniną. Pożerają różnego rodzaju trawy, liście, mniejsze gałęzie oraz owoce. Dziennie spożywają do dwustu kilogramów pokarmu, które popijają dwustoma litrami wody.
Samice i młode słonie żyją w stadzie pod przewodnictwem dorosłej samicy, z którą każdy z członków rodziny jest spokrewniony. Młode samce przeganiane są ze stada, kiedy tylko osiągną dojrzałość płciową. Zbierają się później, aby prowadzić życie w grupie kawalerów. Starsze samce żyją samotnie, dostęp do stada mają tylko przez krótki czas, kiedy samica znajduje się w okresie rui. Ciąża trwa do dwudziestu dwóch miesięcy a "baby słoń" waży tylko... sto dziesięć kilogramów.
Wędrując w poszukiwaniu pożywienia pokonują olbrzymie odległości, jednak nigdy nie oddalając się zbyt daleko od wody. Słonie nie tylko piją ją chętnie, ale również uwielbiają się kąpać, najlepiej każdego wieczoru. Po kąpieli słonie obsypują wilgotną skórę piaskiem. Powstała w ten sposób warstwa kurzu i błota pomaga im chronić się przed atakami gryzących owadów.
Słonie są królami w swoim środowisku. Żadne inne zwierze nie odważy się zaatakować słonia. Ich największym zagrożeniem jest człowiek. Zabijanie dla kości słoniowej, skór i mięsa, a w obecnych czasach nierzadko dla sportu doprowadziło do spadku populacji słoni z kilku milionów do siedmiuset tysięcy osobników. Obecnie słoń afrykański jest gatunkiem chronionym a wprowadzony zakaz handlu kością słoniową częściowo zmniejszył ten okrutny proceder.
Pierwsze osobniki dostrzegamy daleko w oddali. Wędrują szczytami niewielkich wzgórz krocząc od drzewa do drzewa. Są to pojedyncze osobniki, prawdopodobnie samce. Mam nadzieję, że natkniemy się na jakieś w bezpośredniej bliskości. Nastąpiło to pod koniec safari. Trzy dorosłe słonie tuż przy drodze zrywają gałązki z niewielkich drzew i wciskają trąbą do paszczy. Wędrują powoli i dostojnie, niemal bezszelestnie. Pstrykam kilka fotek, pewnie jedno z nich ozdobi kiedyś moją ścianę w mieszkaniu.
Żyrafa tym głównie żyje,
Że w górę wyciąga szyję.
A ja zazdroszczę żyrafie,
Ja nie potrafię.
(wiersz Jana Brzechwy)
Widziałem je już wielokrotnie, ale zawsze było to w ZOO. Od zawsze chciałem zobaczyć żyrafę w jej naturalnym środowisku, stojąca obok wysokiego drzewa a mimo to górującą nad nim, zrywając delikatnie z jego szczytu gałązki. I wiecie co? Zobaczyłem, i to dwukrotnie. Jedna z nich stała obok drzewa i się praktycznie nie ruszała. I w takim bezruchu spędziła wiele minut, co zadziwiło nawet naszego przewodnika. Może chciała wkleić się w tło? Być niewidzialną? Pozostałe żyrafy objadały się akacjowymi listkami.
Słoń jest największym zwierzęciem, za to żyrafa jest najwyższym. Osiąga do sześciu metrów wysokości, czyli spokojnie mogła by zaglądać do mojego mieszkania przez okno na drugim piętrze. Zwierzę zasiedla zazwyczaj sawanny, tereny trawiaste i otwarte lesiste. Główne źródło pożywienia żyrafy to liście akacji, rosnące na wysokości niedostępnej dla większości roślinożerców.
Żyrafa wyróżnia się bardzo długą szyją, o długości dochodzącej do dwóch metrów i stanowiącą znaczną część wysokości zwierzęcia. Gatunek ten nie ma więcej kręgów szyjnych niż inne ssaki (czyli siedem), lecz są one nieproporcjonalnie wydłużone – każdy mierzy dwadzieścia osiem centymetrów.
Dla mnie żyrafy powinny należeć do Big 5, czyli tak naprawdę stworzyłbym nowe Big 7 (z hipopotamami). Chociaż nie są aż tak niebezpieczne dla ludzi, to słowo Big zobowiązuje, przecież to najwyższe zwierzę na ziemi.
Z Wielkiej Piątki widzieliśmy także bawoła afrykańskiego. Nie są już aż tak wielkie jak hipcie czy nosorożce, to tylko jedna tona wagi. Mają na łbie rogi z przedziałkiem przypominające anglosaskie peruki sędziowskie i jak to powiedział nasz przewodnik jest to kupa nonsensu i nieprzewidywalnego zachowania. Może dlatego nigdy nie udało się ich udomowić. Te osobniki które udało się nam zobaczyć nie próbowały jednak stawać w szranki z samochodem i ludzikami siedzącymi na pace, tylko spokojnie oddalały się w kierunku zarośli. Cóż, samochód nie znajduje się w jego piramidzie pokarmowej, człowiek zresztą też, no chyba że dzierży w dłoni duży bukiet traw które to są podstawą żywienia. Ale lepiej nie próbować takiego sposobu dokarmiania. Rocznie notuje się kilka ataków na ludzi, które zazwyczaj kończą się śmiercią.
Nie udało nam się zobaczyć lampartów ani lwów, które to są uzupełnieniem Wielkiej Piątki. Wprawdzie był jeden lew, ale dość daleko od nas, leżał w zaroślach i widzieliśmy go od d... strony. Dlatego nie odhaczyłem go na swojej liście.
W trakcie kilkugodzinnej podróży po piaszczystych drogach parku widzieliśmy wiele rodzajów antylop, zebry, pawiany, małpy, ptaki i jeszcze inne osobniki. Dopisała nam też słoneczna pogoda, co w grudniu nie jest wcale w tym regionie Afryki aż tak oczywiste. Brakowało tylko dobrego aparatu z dużym zoomem i poduszki pod tyłek co chwilę podskakujący na wertepach. Podobało mi się tutaj, chcę jeszcze raz. Może wybiorę się kiedyś na inne safari, do jakiegoś innego kraju - może Kenia albo Tanzania. Pomyślimy.
Wieczorne safari jest dla mnie lekkim rozczarowaniem. Po pierwsze podglądać możemy wyłącznie zwierzęta które są bardzo blisko drogi. A to dla tego że w nocy jest.. ciemno. Nawet dość duża latarka nie jest w stanie oświetlić zwierząt znajdujących się kilkaset metrów od nas. Udało za to się podglądać spacerujące hipopotamy które oddaliły się od rzeki i wcinają przydrożną trawę. Widzieliśmy mnóstwo antylop, nosorożca i bawoły. Nocne safari to ciekawostka i inne wrażenia, ale nie będę ukrywał, że pod koniec trzygodzinnej przejażdżki już mi się trochę nudziło.
22.12.2017
Na dziś mamy zaplanowane półdniowe safari po mniejszym pobliskim parku Isimangaliso. Jedziemy z tym samym przewodnikiem, którego bardzo polubiliśmy i dziś jesteśmy tylko we dwoje, więc mamy wycieczkę ekskluzywną. Tylko zwierzyny brak. W tym regionie nie występują żyrafy. Jesteśmy chyba zbyt blisko morza i może listki są zbyt słone, a może przeszkadzałyby im druty wysokiego napięcia, które ciągną się wzdłuż głównej drogi biegnącej przez park. Mimo, że przejeżdżamy przez zagajnik lampartów, żaden nie chce zza krzaków wychylić swojego łebka. Są za to hipopotamy, różnego rodzaju bawoły i antylopy, trochę małp i jeden słoń. Ten jednak postanowił pospacerować środkiem głównej ulicy, więc samochody dla bezpieczeństwa zatrzymały się z boku jezdni. Zanim słoń zbliżył się do nas, nasz przewodnik analizował już kształt pobocza i łąki wyszukując najlepszą drogę ewentualnej ucieczki. Na szczęście słoń w ostatniej chwili zboczył z drogi i wszedł w trawę, a my spokojnie przejechaliśmy tuż obok niego. Mimo, że zobaczyliśmy dziś mniej zwierzyny, to i tak było fajnie. Trochę za sprawą odmiennej roślinności i nowych zobaczonych zwierząt a trochę za sprawą naszego super przewodnika.
Po trzech godzinach drogi późnym popołudniem docieramy z powrotem na Wassyla. Safari dobiegło końca, mam nadzieję, że to nie moje ostatnie.
Z afrykańskiego buszu nadawał Bolo