Na wyspę Św. Heleny, a dokładniej do zatoki James Bay, dotarliśmy w poniedziałek 29 stycznia o godzinie 0630 UTC. Ostatnie 15 mil płynęliśmy ze średnia prędkością 1,5kn, a to dlatego, aby nie manewrować wśród jachtów i boi po ciemku.
Plan na ten postój był oczywisty: naprawić co jest do naprawienia, kupić co jest do kupienia, zatankować wodę i paliwo, a jak starczy czasu pozwiedzać wyspę i okolicę.
Tak szybko jak było to możliwe oddaliśmy genaker do naprawy i zamówiliśmy paliwo. Wodę transportowaliśmy w naszych kanistrach, a naprawa odsalarki zajęła mi niemal dwa dni. W międzyczasie okazało się, że jeden z załogantów - Andrzej, musi wracać do kraju ze względów osobistych, więc kolejny dzień upłynął nam na poszukiwaniu możliwości powrotu. W piątek wszystkie zaplanowane prace mieliśmy z grubsza załatwione więc postanowiłem poszukać możliwości zwiedzania.
Okazało się, że wraz z turystami ze statku wycieczkowego, który odpłynął we czwartek, skończyły się możliwości wspólnego (czytaj tańszego) zwiedzania. Ceny, które zaproponowała mi miła Pani w informacji turystycznej były nie do przyjęcia dla mojej kieszeni. Postanowiłem zwiedzać na własną rękę, czyli pieszo i jak się później okazało autostopem. Dotarłem nad grób Napoleona Bonaparte, gdzie odważyłem się wypić butelkę piwa, by choć przez chwile dotrzymać mu towarzystwa. Później odnalazłem miejsce, gdzie obserwacje gwiazd prowadził Edmond Halley, ten od słynnej komety. Kolejną atrakcją był dziewiętnastowieczny, drewniany dom gubernatora wraz z ogromnymi żółwiami pasącymi się w jego ogrodach. Zwiedzanie zakończyłem w forcie High Knoll górującym nad większością wyspy.
Obszedłem i objechałem niemal polowe wyspy, która zaskoczyła mnie swoją zielonością w swych górnych partiach. Z poziomu morza wyspa wydaje się skalista i nieciekawa, dopiero wydostanie się w jej środkowe, wyższe partie ukazuje całe jej piękno.
Zgodnie z planem, w niedzielę o godzinie 1400 UTC ruszyliśmy w dalszą część trasy. Płyniemy w okrojonym składzie, tj. Marek, Sylwek i ja, ale w bojowych nastojach. Przed nami najdłuższy z zaplanowanych przelotów.
Ze Świętej Heleny wyruszyliśmy z zamiarem zatrzymania Wassyla dopiero na wyspach Azorskich. W zależności od układów pogody trasa może liczyć nawet 5000 mil. Jesteśmy jednak dobrej nadziei i weseli jak zwykle. Czas pokaże czy Neptun będzie dla nas łaskawy.
Pisząc te słowa spoglądam na ploter, gdzie znajduje się informacja, że do przekroczenia równika pozostało nam 1210 mil. Zdecydowałem minąć wyspę Wniebowstąpienia lewą burtą, czyli od jej nawietrznej strony, mając w świadomości, ze gdyby cos nie tak (tu pukam w niemalowane drewno), to będzie gdzie zawinąć.
Dla wędkarzy i zainteresowanych kibiców Zośki i Robsona podaję, że na tą chwilę prowadzi Zośka 3:1. Dodatkowo informuję, że dziś miałem najszybsze branie w historii tego rejsu, gdyż około 5 kilogramowy Bonito nie dał przynęcie więcej niż 2 sekundy czasu na zanurzenie się w oceanie Myślę, że będzie smakował wybornie na dzisiejszą kolacje.
Marcin